niedziela, 23 września 2012

Ballada o kijaszkach, czyli snutkowy dysonans poznawczy

Osnułam wczoraj Harfę. Naprawdę. Od dziewiątej rano do siedemnastej trzydzieści to robiłam. Ale osnułam!
Hurrra! Się tka!


To jest w gruncie rzeczy kompletnie nudny post dla wszystkich, którzy nie są obłąkani na punkcie tkania albo nie zamówili sobie Harfy. Bo jest w istocie o wszystkim, na czym się w Harfie i tematach przyległych można na wstępie potknąć. Bo jeśli można się na czymś potknąć, mnie się to na pewno zdarzy. Można na mnie, jak na Murphim, wypróbować wszystko.
Zaczynając od początku - pierwszy dysonans poznawczy dopadł nas przy składaniu stojaka. Stojak ma dwie nogi, w założeniu lewą i prawą. W instrukcji stoi napisane, że nogi są takie same, nie ma lewej ani prawej. Podaję gotową odpowiedź na wypadek, gdyby ktoś miał taki sam dysonans: dziurka na śrubkę w jednej nodze ma być z przodu, w drugiej - z tyłu. Są takie same, to prawda, dopóki się ich nie zacznie skręcać.
W samym krośnie, wydawało się, żadnych zagwozdek nie było. Stało, w moim pojęciu, złożone i kusiło. To, prawda, zostało tam trochę jakichś zabawek luzem, ale to na pewno te wszystkie dodatkowe rzeczy. Tak mniemałam.
W końcu Harfa skusiła. Naoglądałam się filmików i wtedy mnie tknęło. O nie, moja Harfa nie była do końca złożona! O osnuwaniu nie było mowy, bo... I tu zaczyna się ballada o kijaszkach.
Były sobie luzem dwa cienkie długie kijaszki, z pozoru niepotrzebne. Jak się u Kromskich naoglądałam filmiku o osnuwaniu metodą trudniejszą i marudniejszą, ale przerywaną, postanowiłam skoczyć na głęboką wodę i nauczyć się to robić właśnie tak. Ale do tego potrzebowałam mieć przywiązane do ramy... owe dwa kijaszki, na pierwszy rzut oka zbędne. Tylko jak je przymocować? W instrukcji zero informacji na temat. Okazało się, że na Youtube jest filmik o składaniu Harfy, którego nie ma na stronie Kromskich (a szkoda, muszę do pani Lidii napisać), nazywa się Kromski Harp Assembly (http://www.youtube.com/watch?v=NpAQzas_0jQ). I tam właśnie jest o tym, co z tymi kijaszkami zrobić i jak je dowiązać. Czym prędzej więc zabrałam się za uzupełnianie braków. Wyszło mi, że mam w komplecie 2 razy po 2,25 m nylonowego sznurka, co ma mi starczyć na 10 sznureczków. Pocięliśmy po równo i wykonaliśmy zgodnie z instrukcją na filmiku (uwaga! dysonans poznawczy powraca przy zakładaniu sznureczka na kijaszki!). Wtedy okazało się, że sznureczki za krótkie, by umieścić kijaszek wraz z przynależnym do osnuwania klocuszkiem, w który należy go wsadzić, we wskazanym miejscu. Wniosek: z przedniej strony krosna nylonowe sznureczki będą w sam raz, na tylną stronę kup sobie człowieku tyle nylonowego sznurka, żebyś miał przynajmniej po 50 cm na każdą dziurkę w ramie. A lepiej kup jeszcze więcej i zrób dłuższe sznureczki, to będziesz miał mniejsze straty w niciach na osnowę. No, chyba że lubisz bardzo długie frędzle.
Tak czy owak poradziłam sobie, choć wyglądało kulawo. Czyli: zaczęłam osnuwać. A że surowiec, jak się już raz przekonałam, ma znaczenie, zacznę od surowca.
Miałam się zapoznawać ze sprzętem, zatem wymyśliłam, że osnowa i wątek taka sama, szalik bez żadnych cudów, niech się tka sam, a uroda jego niezwykle urozmaicona wyniknie z surowca jedynie.  Sięgnęłam więc głęboko do pudła i wyjęłam 28 deko sprzędzionego przed ponad rokiem hiszpańskiego merynosa (sprężystego w założeniu) w dodatku skręconego w dubel, czyli jeszcze bardziej niż bardzo sprężystego (w sumie 1000 m).


Lampa kolory wyżarła, ale wierzcie mi, to bardzo kolorowe zjawisko, mam zdjęcie z dosychania czesanki, którą sobie wówczas nazwałam "Oko smoka" (i mam dobrze opisaną, czyli mogę powtórzyć, tylko nie wiem, czy jeszcze chcę).


Ułożyłam ramę krosna na stojaku do góry nogami (dosłownie) i nawtykałam kołków (też kijaszek, tylko krótki - czyli ballady ciąg dalszy) w dziurki po temu przeznaczone. Wymierzyłam drogę, żeby mi tak ze 3 m tej osnowy wyszło (na 2 m szalika) i rozpoczęłam owijanie według instrukcji. Tylko albo nie zrozumiałam, albo tego w instrukcji nie ma, starałam się, żeby nić była w miarę równomiernie naprężona. Błąd!


Na zdjęciu (po nawinięciu nici) jest o 5 kołeczków mniej niż na początku tego procesu, bo... wystrzeliły! Pod wpływem sprężystego nacisku nici! Już przy (nomen omen) trzynastej nawijanej pętli. Wniosek: w tym procesie owijamy kołeczki dość swobodnie, niczego nie naprężamy, jeszcze zdążymy naprężyć, zwłaszcza jeśli mamy sprężystą nitkę na osnowę.
Zużyłam cały motek nici, wyszło mi z niego 57 pętli, a że zdecydowałam się na rzadszą siatkę (8 dent), miało mi z tego wyjść 35 cm szerokości szalika. Uznałam, że może być, dalej tych kołków nie owijam, bo pęknę albo wystrzelę jak te 5 mini-kijaszków. Powiązałam więc moją osnowę zgodnie z instrukcją.


Zdjęłam z kołków, rozmontowałam, odwróciłam ramę, zamontowałam na stojaku. Nadziałam osnowę na łapę zgodnie z instrukcją.


I zaczęłam przeciągać zdejmowaną z łapy pętlę po pętli przez szczelinki i zawieszać na kijaszku wsadzonym w klocek nadziany pod koniec ramy niezgodnie z instrukcją (bo sznureczki do kijaszka za krótkie były, jak wspomniałam).


I tu kolejny dysonans poznawczy, a ściślej dwa. Po pierwsze jest to proces łatwy i idzie szybko, chociaż właśnie to wydaje się wyjątkowo marudną robotą. Prawidłowe owinięcie tych kołeczków gwarantuje, że się nic nie pokręci. Po drugie: kiedy się odwinie z papieru ten haczyk do przeciągania nitek przez siatkę, nasuwa się od razu jedna myśl: "O Boże, takie ładne krosienko, tak starannie wykonane, a do tego taki niedorobiony, wychapany haczyk!". Błąd - to, co w haczyku wygląda na niedoróbkę, jest w istocie dobrze przemyślane i w sumie jest to bardzo praktyczne i skuteczne narzędzie. Zatem nitki w szczeliny wciąga się szybko.


Potem trzeba wyjąć kijaszek z klocka, klocek zdjąć, rozwiązać powiązaną osnowę i zaprosić kogoś do pomocy, niestety. Teraz przez 10-15 minut bez towarzystwa się nie da. Jedno staje przy wałku z kijaszkiem, drugie po drugiej stronie i napina to, co to pierwsze zwija, bo oto przyszedł czas na naprężanie. Na wałek z osnową trzeba jednocześnie nawijać papier. Przyszły "harfiarzu" nie rób tego co ja-jełop, nie używaj arkuszy papieru do drukowania! Przygotuj sobie rolkę papieru pakowego odpowiedniej szerokości! Będziesz miał łatwiej!
Końcówkę (bynajmniej nie równą po naprężeniu) osnowy trzeba odciąć gdzieś na wysokości początku ramy krosna.

No to przychodzi czas na przeciąganie nitek przez dziurki. Z dwóch nitek w szczelinie siatki jedną wyciągamy i przeciągamy przez najbliższą dziurkę w siatce. I znów: okazuje się, że nie takie trudne, ani marudne. Dzięki paskudnemu haczykowi.


Teraz zostaje już "tylko" przywiązać osnowę na sztywno do kijaszka przymocowanego z przodu ramy krosna. Wydaje się proste. Uprzedzam: nie jest! Nawet w partiach po 10 nitek. Wszystkie mają być równo napięte. Nie napiszę, ile razy rozwiązywałam i zawiązywałam te węzły (to ostatnia scena ballady o kijaszkach).


No, a potem to już się tka. Z początku miałam trochę kłopotu z trafianiem w dolną pozycję siatki, ale komfort w porównaniu do szkolnej ramki ogromny. Chociaż nie ma tu tego "pionierskiego" klimatu, który jest przy ramce.
Narzędzie mi się podoba, chociaż miejsca zajmuje od groma. Nie ma jednak w tym krosienku cechy, która urzeka mnie w kołowrotku. Na krośnie trzeba pracować, a kołowrotek robi sam, człowiek tylko przy nim siedzi i a to lekkim ruchem nóżką, a to rączką zadysponuje, co tam sobie od kołowrotka życzy. Krosno, niestety, takie robotne jak kołowrotek nie jest. Trzeba się zmęczyć.
Na pewno następnym razem osnuwanie nie będzie trwało cały dzień, ale to nigdy nie będzie fajna zabawa. Nawet przy tak prostym narzędziu.
...
No i właśnie przestało się tkać! Nastąpiła katastrofa! Szlag trafił plastikowy haczyk przy tylnym wałku ramy krosna, który blokuje się o takie same plastikowe ząbki. Osnowa się rozkręciła, papier powylatywał. Zaraz spróbuję to jakoś ratować. Tylko muszę najpierw choć trochę naprawić ten haczyk. To ustrojstwo jest zrobione z dość miękkiego, mało sprężystego, mazistego i bardzo byle jakiego plastiku. Haczyk jest zdeformowany, ząbek w kółeczku zdeformowany. Z ząbkiem jeszcze pół biedy, muszę tylko uważać, żeby nie używać tej strony kółka (nowy sprzęt!). Gorzej z haczykiem. Może nad ogniem coś spróbuję z nim zrobić. Żeby się sprzęt rozleciał po pół metra szalika? Jakoś tym razem nie mogę znaleźć w sobie winy, choć mam do tego skłonność. Bo niby co? Za mocno napięłam? Ma być mocno napięte! Po prostu gówniany materiał! I już!

38 komentarzy:

  1. Pełen szacun!!!- podziwiam i podziwiam ten zapał, lecz dysonasik dopadł mnie po lekturze, tego nie da się normalnie opanować, tylko amok lub maligna w połączeniu ze ślepym uporem mogą dać efekt. Krosna nie opanuję, ale miło jest podpatrywać efekty pracy przy harfie!!! Powodzenia i zacięcia na to cudo "techniki"
    Małgorzata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Własnie się skończyło tkanie na Harfie, bo się okazała bublem już po pół metra tkaniny. Najwyraźniej proste wynalazki, takie jak ramka, są pewniejsze. Ale jestem zła!

      Usuń
  2. Wiem jak taka praca wygląda i wiem że trzeba dużo czasu i cierpliwości - ja jej nie mam - podziw i szacunek dla Ciebie :) ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapał się skończył! Po trzech kolejnych próbach osnowa wygląda tak, że można ją chyba już tylko wyrzucić, a haczyk się chyba wypiłować nie da tak, żeby przynajmniej prowizorycznie trzymał! Krótko mówiąc: kupiłam nietani bubel!

      Usuń
  3. No to rzeczywiście się Napracowałaś.Nic bym nie pojęła jakbym nie przeczytała drugi raz:) Ale Ty jesteś zdolna Dziołcha i pokażesz nam ten szaliczek(lub coś innego co z tego będzie). Fajnie mieć takie pozytywne pasje:)Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, i teraz mogę to spokojnie wyrzucić! Nie wierzę, że Kromscy nie wiedzą, że ten plastik trafia szlag! Po 54 cm na wełnie!

      Usuń
  4. dulgo w kacie nie postaly te patyki lol cos czuje ze - nawet po tych potknieciach - to nie beda tylko metry alel KILometry tkaniny :)))Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! Dokładnie 54 cm tkaniny! I dalej się nie da! Przy czym osnowa z wełny merynosa, nie len, nie konopie, nie bawełna! No, trudno powiedzieć: dobre, bo polskie! Jestem wściekła!

      Usuń
    2. Nie wsciekaj sie :) jak juz zdazylam zauwazyc latwo nie odpuszczasz, wiec i w tym przypadku nie sadze, zeby tak bylo, zdazylam tez zauwazyc , ze jestes z tego gatunku ludzi, co to jak sie nie da drzwiami to oknem wejda :))))Twoja domena jest duza forma, ktora ja podziwiam,ale na takowa sie nie porywam, pozostaje przy malutkiej miniaturce, tak do 10 cm :)))Pozdrawiam

      Usuń
    3. Kochana, ale jakie Ty te miniaturki robisz! No, dyniowy misiek mnie powalił totalnie. Żeby coś tak małego tak precyzyjnie wycyzelować!
      Nie, nie odpuszczam, walczę, żeby uratować tę osnowę. Szkoda mi tygodnia przędzenia tych nici. Może mieli felerną partię tych plastikowych gadżetów i da się to wymienić na coś do rzeczy.

      Usuń
    4. WIEDZIALAM, ze sie nie poddasz bez walki a zlosc tylko podsyci Twoje dazenie do celu :)))Zaproszeni zrobilam 5 i chyba bym sie pochlastala jakby mialo ich byc wiecej(ostatnie czeka jeszcze na samolocik),rano zamierzam wstac i skonczyc urodzinowa karteczke dla kolegi z pracy, a popoludniu moze mi sie uda skonczyc kartke urodzinowa dla pieciolatka i jeszcze zostanie mi kartka dla przyszlej mamy...troche sie tego ostatnimi czasy uzbieralo...

      Usuń
    5. O żesz... To kiedy Ty to robisz?

      Usuń
  5. Tak się zastanawiam, czy ja też tego chcę i na razie sobie odpuszczę. Nieco stresujące to osnuwanie, jak co chwila można się natknąć na jakąś zagwóstkę ;)

    Za to czesanka i uprzędziona z niej wełenka są po prostu rewelacyjne, bardzo mi się podobają. Domyślam się, że celujesz z szalikiem w coś ala szaliki MelinoLiesl, przynajmniej tak mi się skojarzyło. Życzę cierpliwości w tej "nierównej walce" ;) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I "odpuszczę sobie" to wypadku tego krosna słuszna decyzja - tak czuję na chwilę obecną!
      Podoba Ci się ta wełna? Ja byłam zachwycona, kiedy ją uprzędłam, a teraz chyba mi się zmieniło. Za dużo tego szczęścia w jednym kawałku:)))

      Usuń
  6. Nic nie rozumiem z tego co dotyczyło krosien i tkania, ale wełenka fajna i już wiem że szalik będzie super :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będzie, kochana, bo na razie nie ma go na czym utkać! Po pół metra szalika było już po krośnie!

      Usuń
    2. Oj no szkoda wielka, ale cóż bywa i tak.... a czy to co utkane może służyć, za serwetkę albo podkładkę, albo czy można tego użyć jako wstawkę w jakimś projekcie szyciowym, np. poszewka na jasia, bo szkoda żeby coś tak ładnego zalegało w szafie, no chyba że będziesz prząść nitki na dokładkę

      Usuń
    3. Wiesz, zmusiłam Puchatka, żeby pokombinował jeszcze z tym haczykiem, znalazłam kilka fajnych pilników z czasów "emalierskich", trochę trzyma, ale solidnie napiąć się boję. Myślę, że spróbuję ten szalik skończyć na tej nie dość że luźnej, to jeszcze miejscami mniej i bardziej luźnej osnowie (w końcu rozkręcała się kilka razy pod wpływem moich prób) i zobaczę, co z tego wyszło. Robota idzie wolniej niż na ramce, grzebieniem sobie pomagam w dobijaniu na tych luźniejszych partiach osnowy, ale posuwam się do przodu. Tylko co do tego usiądę, to mi bardziej smutno. Miało być tak pięknie...

      Usuń
  7. Trochę się uśmiałam z Ciebie, bo bardzo lubię sposób Twego pisania. Jednak przykro mi, że tak się póki co, skończyło. :-((( Wierzę głęboko, że podły nastrój Ci szybko minie, jak tylko naprawicie ów wredny haczyk, ponaciągasz, co trzeba i znowu watek zatańczy między osnowami.
    Przyznaję, że trochę mnie wyobraźnia zawiodła, gdy zaczęło się o długich kijaszkach, ale jak zobaczyłam ten element z dziurkami i szparkami, to mi się dzieciństwo przypomniało, bo właśnie ten mój dziecięcy warsztacik tkacki miał dokładnie taki element.
    Śliczny widok na Twych krosnach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, to Ty w dzieciństwie nie miałaś byle jakiej ramki. Jeśli już masz na to siłe, Ty się przeleć po rodzicielskich strychach i piwnicach, bo tam może leżeć prawdziwy skarb.
      Wcale mi się nie podobało to, com na swych krosnach widziała, póki się nie spieprzyły. To, co widzę, odkąd się spieprzyły, podoba mi się bardziej, o dziwo! Za to sama działalność jest dojmująco wkurzająca!

      Usuń
    2. Eeeee, nieeee... Naprawdę to była zwykła ramka nabyta w sklepie z zabawkami bodajże, tyle tylko, ze ten element (nie wiem, jak go nazwać) był i tyle. Przy okazji, dostrzegłam różnice, że zamiast dopychać do siebie tkanina, to ja ja tkałam od siebie. :-))) Krosienka już na bank nigdzie nie ma, bo my to z tych, co rozdają, a nie gromadzą na potem w piwnicy. Jak widać, nie zawsze jest to zaleta. :-))) Teraz, po tych Twoich działaniach, chętnie bym i ja potkała na tej zabawce. Z 30-40 cm szerokości to ona raczej była. ;-)

      Usuń
    3. No, czyli dokładnie tyle, ile w gruncie rzeczy potrzeba. Bo kto to na tym dywany by tkał...

      Usuń
  8. Osnuwanie, to osnuwanie, nudne, żmudne, ale konieczne. Ja, w takich sytuacjach wolę szukać czegoś, co pozwoli mu je polubić - inaczej nie dałabym rady.
    Zapowiedź była bardzo ciekawa...
    Co do krosien - reklamuj. Nic nie naprawiaj. Przecież to zupełnie nowy sprzęt, wadliwie wykonany. Jestem przekonana, że sprawę uda się załatwić bez szczególnych problemów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pocieszam się, że przy pewnej rutynie czas osnuwania się skróci - i subiektywnie, i obiektywnie, a i błędów popełnia się zwykle coraz mniej.
      Strzelające w powietrze kołki i rozprężający się wąż z osnowy były bardziej efektowne niż tytuł mojego posta, zapewniam. Tyle, że na takie fajerwerki ochoty mi już brak.
      W sprawie tego hamulca napisałam już maila do Kromskich, zobaczymy, co oni na to. Im też sfuszerowany towar nie służy, liczę więc, że się zainteresują. Ale na myśl o rozkręcaniu, pakowaniu i przesyłkach robi mi się gorzej. Chyba wolę zdrowy, sprawdzony ale nieduży element, który sprawę załatwi.
      Ale nie ma tego złego, co by na dobre... Justyna ma rację o tyle, że właśnie niechcący dowiedziałam się, jak MelinoLiesl swoje "powietrzne" szaliki tka, szelma oszczędna. Na słabo napiętej osnowie wątku dobić się nie da, wiec wreszcie więc i u mnie trochę widać osnowę, dzięki czemu przypadkiem uzyskałam ten "powietrzny" efekt:)))

      Usuń
    2. Trzymam kciuki, choć doczytałam Twoje odpowiedzi i wkurzam się razem z Tobą!
      I staram się tłumaczyć, że trzeba na odpowiedź chwili czasu.
      Osnowy rzeczywiście nie trzeba mocno naciągać na snowadle, ale na warsztacie już tak. Jasne, bez przesady, nie wyobrażam sobie jednak uzyskania gładkiej, równej powierzchni lnianego bieżnika na " lelawych nitkach", coś jest nie tak.

      Usuń
    3. W istocie jest nie tak, jak się okazuje. Dostałam chwilę po siedemnastej maila od pani Lidki. Już mi wysyła kółeczko i haczyk. I w dodatku im się to "zdarza", nawet w całej partii. Dlatego zmienili granulat na ten plastik. Ale, co mnie trochę niepokoi, moje zepsute elementy były już z tego "lepszego" granulatu. Szczerze mówiąc, nie rozumiem tych ludzi. Robią ładne, użyteczne rzeczy. To, co jest zrobione ich rękami, z drewna, nie budzi żadnych wątpliwości. Dlaczego pozwalają jakimś podwykonawcom brakorobom dorabiać sobie "gębę"? Zanim kupiłam Fantazję, przepytałam, czy to, o czym się dowiedziałam na amerykańskich forach i blogach, już poprawili. A chodziło o: metalową sprężynkę hamulca i plastikowe wkłady w szpulach i ekstra szybkim kółeczku. Znów plastik, nie elementy robione przez nich. To jak długo można z takim dostawcą współpracować?

      Usuń
  9. podziwiam za cierpliwość i zaczynam się bać moja harfa już puka do drzwi, nie wiem czy nie poleciałam z motyką na księżyc??
    czekam na dalsze efekty twojej pracy i cierpliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z motyką to spokojnie. Dasz radę z tym osnuwaniem. Ja bym się bardziej bała, że u Ciebie plastik będzie taki sam. A nic bardziej wkurzającego, niż robić i się bać, że zaraz wszystko pierdyknie!

      Usuń
  10. Pisałaś już do Kromskich w tej sprawie???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dziś. Ale dziś to oni nie pracują, więc się odpowiedzi spodziewam nie wcześniej niż jutro.

      Usuń
  11. Przeczytałam z zapartym tchem, ale końcówka mnie zmartwiła. Mam nadzieję, że w ramach gwarancji (wszak to nowy sprzęt) uda się wymienić felerny element, bez konieczności odsyłania całej Harfy. Podoba mi się to co już utkałaś i trzymam kciuki, żebyś mogła dokończyć dzieła. A jeśli się nie uda (tfu, tfu, odpukać), to może przynajmniej jakaś poducha z tego wyjdzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Walczę o dokończenie tego, co zaczęłam. Zobaczę, co z tego wyjdzie. Wiedza kosztuje, ale może przynajmniej tyle z tego wyjmę. Zresztą chandra dopada mnie coraz większa, bo to już 15.00, a na mojego wczorajszego opatrzonego zdjęciami tego g... maila z prośbą o nowy haczyk i kółeczko przynajmniej, a jeszcze lepiej kilka kompletów tego byle czego (bo jak ma się psuć co 50 cm!), do tej pory nijakiego odzewu - ani przepraszam, ani spadaj!

      Usuń
  12. Na pewno wszystko będzie dobrze, i Tobie i Kromskim na tym zależy.
    Osnuwanie dla mnie też jest niesamowicie żmudne i pracochłonne no i w końcu nudne.Ale żeby uzyskać na koniec piękny efekt ,trzeba pocierpieć.Ja jeszcze nie jestem gotowa na takie wyzwanie.Będę Ci kibicować i podziwiać Twoje dzieła z zachwytem.Powodzenia!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Kibicuj koniecznie! To bardzo pomaga i daje motywację do tego, żeby choć troszkę się rozwinąć, coś zrobić ładniej niż przedtem. Ja jestem wielką wielbicielką tzw. konkurencji, bo nic tak nie nie skłania do uczenia się jak Ci, którzy są ode mnie lepsi. A takich jest mnóstwo. Jak się ma do kogo doskoczyć, to i skakać się bardziej chce.
      Chciałabym wierzyć, że Kromskim zależy tak samo jak mi. Ale liczyłam w reakcji na swojego rozpaczliwego maila z wczoraj przynajmniej na maila w rodzaju "uspokój się babo, my tu myślimy jak ci najlepiej pomóc". Jest piętnaście po trzeciej. Żadnej reakcji:(

      Usuń
  13. A ja właśnie dziś trafiłam na Twojego bloga. Też mam doświadczenia z harfą. W sumie jako sprzęt do nauki się sprawdziła, chociaż do robienia osnowy używałam jednego kołka i ciągnęłam ją przez pół mieszkania :).
    Bardzo inspirujące dla mnie są filmy Amerykanek, które z lubością tkają na ridgid heddle - wszystko tam jest proste, wychodzą piekne rzeczy i nic się nie psuje...
    Trzymam kciuki za dobry ciąg dalszy tej historii i czekam na relację na blogu.
    Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super! Ja przez pół mieszkania ciągnęłam nici do nogi stołowej przy osnuwaniu szkolnej ramki. Dlatego teraz chciałam tak "fachowo", jak Pan Bóg przykazał. I w sumie dopóki ten haczyk nie puścił, bardzo byłam zadowolona. Ale puścił i jest do bani! Po co marnować tyle drewna, żeby zaopatrzyć je w podstawowy element konieczny do pracy jakości niższej niż w chińskim wentylatorze (który służy mi już ze 20 lat - nie psuję przedmiotów, to czasem nieszczęście, bo parę rzeczy chętnie bym już wywaliła!)?
      Jeśli możesz, podrzuć mi kilka adresów owych Amerykanek, zapisałam się wprawdzie na listę Weaving Today, ale tam za wiele nie ma. I w ogóle cieszę się, że ktoś ma podobnego kręćka, ale więcej doświadczenia. Od kogoś przecież trzeba sie uczyć. Znalazłam tylko Alicję. Zajrzałam oczywiście pod Twoje adresy, ale tam nie ma postów, może to zamknięte blogi? Chętnie bym podpatrzyła, podpytała! Dla mnie to bezcenne!

      Usuń
    2. ja wrzucam w wyszukiwarkę "ridgid heddle weaving" i zwykle trafiam na rózne filmiki
      Też sie ciesze, że ktoś też ma takiego kręcka :) Jaki masz adres mailowy?

      Usuń