czwartek, 27 grudnia 2012

Dla relaksu...

We wrześniu zrobiłam 10 deko nierównej niteczki z Lincolna i tak sobie leżała, bo nierówna i nie wiadomo, co z niej zrobić. Użyłam jej zatem wczoraj dla świątecznego relaksu i powstały... No, co mogło powstać dla relaksu? Co można zrobić szybko i arefleksyjnie?


I dobrze, trochę uzupełnię przetrzebione zapasy skarpet. Kolorki, jak się należało spodziewać, trochę się rozjechały. Ale widać, że siostrzyczki od jednej matki.


I takimi oto sposobami może uda mi się ten dla większości ludzi miły, dla mnie - niestety - od zawsze trudny oraz najbardziej przykry i nerwowy w roku, okres świąteczno-noworoczny jakoś "spędzić", skupiając się na robótkach.
Chciałabym, żeby ten kolejny rok był dla nas wszystkich chociaż trochę lepszy!

niedziela, 23 grudnia 2012

Zdążyłam! Wesołych świąt!

Zdążyłam. Ale ledwo! Bo okazało się, że ma być na dziś na 11.00, a schło.


To chyba pierwsza tkana rzecz mojej produkcji, która mi sie naprawdę podoba. Ma 24 deko, 173 cm długości, 30 cm szerokości i frędzle dł. 12 cm. Niestety, w tym surowcu, w odróżnieniu od owczej wełny, bez supełków frędzle nie chciały się same trzymać, musiałam im pomóc żelazkiem z parą (nie lubię tych supełków na końcach frędzli, przede wszyskim wiązać!).
Historia:
Materiał (90% alpaka, 10% super bright trilobal nylon, o produkcji nici tu), którego okazało sie za mało, musiałam więc w międzyczasie dorobić nici na wątek (czesanie, wyciaganie, przędzenie przedwczoraj wieczorem - myślałam, że nie zdążę)


Osnowa, typowo


Początek, bynajmniej nie dobry, bo okazało się, że zabrakło mi wyobraźni, a alpaka wszak swoje cechy zachowuje bez względu na technikę. Alpaka sprężysta nie jest i się rozwleka, ba, cienka się rozsnuwa z lubością. Nylon był nie w taśmie, lecz "siekany" (odcinki 3-4 cm), więc jej nie wzmocnił. Ale dzięki temu dużo się nauczyłam i już wiem, jak przyzwoicie przygotować alpakę na osnowę i jak pracować tym cudnie nazywającym się ustrojstwem - sztywną nicielnico-płochą, jeśli mam do czynienia z tak trudnym materiałem. Musiałam jednak z początku wiązać i cerować. Ale jest nieźle.


Koniec, szczęśliwy.


Pod odcięciu miał dł. 176 cm i szer. 30,5 cm.

W zbliżeniu.


Na Lali był już w ostatecznych wymiarach.


Ale jedynie gdy obciekał sobie w łazience na kiju od mopa, udało mi się uchwycić to, jak naprawdę wygląda w sztucznym świetle.


No i na koniec po prasowaniu dostał nawet minimetkę, a następnie powędrował do właścicielki. Odzewu na razie nie ma.


Może tylko mi się podoba? Może mam spaczony gust?

Nadzieję mam nawet, że moją niezwykle rzadką suri alpakę rose grey (poszukałam, popatrzyłam i przyznaję, ona jest (!) rose grey (!), tak ten kolor wygląda u suri w odróżnieniu od huacaya) do końca tego roku zdążę uprać i wysuszyć. Połowę już przebrałam (nie była taka czysta jak się wydawało) na dwie kupki (light i medium rose grey, taka jestem cwana - z jednej alpaki bedę miała dwa kolory), uprałam i wysuszyłam, została mi połowa kudłów i tydzień.



Dam radę! Ale żadnego nowego posta przed świetami już nie dam rady wyedytować, życzę zatem wszystkim wspaniałych, spokojnych, smacznych świąt Bożego Narodzenia i mnóstwa cudownych gwiazdkowych prezentów!

czwartek, 20 grudnia 2012

Połowa sukcesu i o!

Żeby zdążyć z gwiazdkowym prezentem musiałam najpierw zwolnić krosno. Zwolniłam!


Szal z tego wyszedł bardziej niż szalik. Oto historia:
W połowie października ufarbowałam wełnę (fabryczną, 200 m/50 g).


Pod koniec października "uwiłam" osnowę.


Pod koniec listopada zaczęłam.


Przedwczoraj skończyłam.


Miał 163 cm długości (bez frędzli) i 38 cm szerokości.
Po praniu - dł. 161 cm, szer. 37 cm, frędzle: 14 cm, waga 220 g - w świetle dziennym:


Jeszcze w zbliżeniu



i na Lali

I już!

Poza tym można mi zazdrościć - dostałam wymiankowe prezenty od Lady Altay z bloga Rękodzieło historyczne, super! Oprócz fantastycznych wełen cudne próbki innych włókien, żebym mogła sobie spróbować - a na to, jak wiadomo, jestem straszny pies. W dodatku wiem, że Dominika spod serca sobie wyrwała i dała. I dostałam też koszenilę, absolutnie cenną, bo u nas "niekupowalną".


A to nie koniec. Mam jeszcze kapelutek. Już wypróbowałam - nieziemsko ciepły!


Bardzo dziękuję!

czwartek, 13 grudnia 2012

Z błyskiem...

Ponieważ rekordy świata w robieniu różnych rzeczy na czas najtrudniej pobić właśnie w grudniu, wymyśliłam  na gwiazdkowy prezent szalik, który wymaga zrobienia od zera. Na razie dorobiłam się osnowy, a ściślej nici na nią.


Zaczęło sie od tego, że szalik miał być szary, ale nie jednolity, a do tego miękki, bo potencjalna obdarowana wraźliwa i nie akceptuje wełny, tylko kaszmir się liczy. No, ja wielką miłośniczką kaszmiru nie jestem, ale miałam alpakę miększą od kaszmiru (od jakiegoś zwycięzcy krajowej - nie w naszym kraju - wystawy). Ale, pomyślałam sobie, że to pewnie będzie za mało fajerwerków, nie dosyć "glamour". To wymyśliłam do tego jeszcze trochę "glamour" z super bright trilobal nylon, co go ufarbowałam w tęczę.
Surowiec:

Poszedł na szczotki:

I tak powstała torba "rogali",


które poszły na "goździstą deskę".


Przez dziurkę w guziku wyciągnęłam 12 "kociów".


Kociarstwo świeciło kolorami na tle szarości jak się patrzy, poszło więc na kołowrotek. I tak powstały dwa singielki - wydaje się, że niewiele.


Skręciłam w dubelek.


I tak powstał osnowowy moteczek.


Ma 85 gramów i 315 metrów długości (nylonu zużyłam niecałe deko, więc myślę, że skład: 90% alpaka, 10% nylon) - na 8 dent wystarczy. Teraz jeszcze tylko muszę wyczesać i uprząść wątek, a potem już tylko utkać to, co mam zaczęte na Harfie oraz wzmiankowany szalik. Bardzo mi się włóczka podoba, ale sfotografowanie jej to horror. Tak jak w błysku lampy zwykle nawet mat dostaje połysku, to w tym konkretnym wypadku jest wręcz przeciwnie, w realu włóczka świeci wszystkimi kolorami, na zdjęciu widać tylko plamy. Ale prezentem ma być szalik, a nie jego zdjęcie, na szczęście.

A dla kontrastu zrobiłam zdjęcie swojej pierwszej własnoręcznie wyprodukowanej nitki (myślałam, że wywaliłam, ale nie, przy szukaniu czegoś zupełnie innego ją odnalazłam!), wprawdzie nie do wykorzystania, ale niewątpliwie nitki - z wrzeciona Kromskich:


Taka byłam zdolna! Grubość stosowna do narzędzia i umiejętności!

Oprócz alpaki z nylonem dokonałam też uszycia (a nawet wyprasowania i zawieszenia na czystych oknach) firanek i zasłon.


A poza tym uprzejmie donoszę, że mój ulubiony listonosz, Pan Marcin, już czuje się lepiej i przyniósł mi kilogram suri alpaki, która miała być w niezwykle rzadkim (w szczególności u suri) kolorze rose grey (dlatego gotowa byłam płacić i płakać). No i okazało się, że u suri w realu ten kolor wygląda trochę inaczej, raczej jak fawn, tylko szarawy. Co do uczciwości i znajmości rzeczy hodowcy, od którego kupiłam, nie mam najmniejszych wątpliwości, towar zawsze był tiptop, hodowla duża i doskonała, właścicielka - miłośniczka i znawczyni. Ten towar też jest primasortny, ale spodziewałam się, że będzie bardziej grey.


Przede mną więc jeszcze jedno dodatkowe przedświąteczne pranie, a - co gorsza - suszenie. Nie miała baba kłopotu...

niedziela, 9 grudnia 2012

Cuda, cuda, co mi się dostały od Vlad'ki

Miały być ludzkie zdjęcia, ale albo ja nie umiem zrobić zdjęć po ludzku, albo to światło jest tak marne, że się ich nie da po ludzku zrobić. Są zdjęcia, jakie są, i tak urody tego pięknego szala nie są w stanie zabić.


To jest cudo, które dostałam w paczce od Vlad'ki. Nie moje, niestety, ręce go zrobiły. Jest cudownie lekki (przy robieniu zdjęcia wiatr mi go cały czas unosił to na jednym, to na drugim ramieniu Lali), merynosowy na jedwabiu. Tu można zobaczyć posty dotyczące filcowania na blogu Vlad'ki, robi rzeczy przecudne. Jest tam też mój motylek, którego od niej dostałam, a z którego będzie naszyjnik, jak tylko dogrzebię się do precjozowej szkatułki.
Cały szal, znów marnie sfotografowany, bo jak objąć to długie cudo, nie pokazując pieprzniku dookoła, wygląda tak:


Jest jak namalowany akwarelą, tylko Vlad'ka dała mu jeszcze trzeci wymiar, bo te subtelnie różowe kwiaty są leciuteńko wypukłe, zresztą całość też ma bardzo subtelną fakturę. Jest po prostu przepiękny. Jestem zachwycona!
Bardzo dziękuję Vlad'ko!

Kolejnym, dla mnie absolutnie zachwycającym prezentem są:


Grzyby! Ale to nie są zwykłe grzyby, to jest prezent rozwojowy i rozwijający - grzyby, którymi Vlad'ka farbuje wełnę. Kolory są niezwykłe, bardzo delikatne. Tak się nimi zachwycałam, że Vlad'ka mi je przysłała. Zadbała o wszystko - te kryształy, które w nich są to ałun, na wypadek, gdybym nie miała. Opisała torebki dokładnie, nawet gdyby jakiś złodziej chciał skręcić przesyłkę, od razu by wiedział, że ma grzybów nie jeść, bo są trujące i tylko do farbowania, wszystko po angielsku, na wszelki wypadek. Mnie to zachwyca, rzadko się spotykam z tym, żeby człowiek tak bardzo o wszystko i o wszystkich (nawet o tych złych) dbał. Ale taka jest Vlad'ka. Mogę się więc teraz zająć prawdziwym naturalnym farbowaniem prawdziwymi grzybami i dopiero wtedy będzie widać efekty, jakie przyniósł ten cudny prezent. Gdyby nie Vlad'ka, nie miałabym szans spróbować, jak się farbuje grzybami. To jest przecież nie do kupienia, za żadne pieniądze. Jak zrobię, to pokażę.
Bardzo dziękuję, Vlad'ko!

I trzeci prezent:


wełna z owieczek Zwartbles, z charakterystycznymi jaśniejszymi końcówkami. Kto mnie czytuje, ten wie, że to kolejna moja namiętność - poznawanie wełny z różnych owczych ras, a Vlad'ka ma swoje owieczki tej rasy. Więc po raz kolejny mnie uszczęśliwiła.
Jeszcze raz pięknie dziękuję, Vlad'ko!

I to wszystko w grudniu, kiedy Vlad'ka, jak każda kobieta, ma trzy razy więcej roboty, a do tego cały tabun rozmaitych zwierząt, przy których też jest co robić! Chciało jej się pomyśleć, co mnie uszczęśliwi, zapakować, gnać z tym na pocztę!
Bardzo, bardzo dziękuję!

A w sprawach własnej produkcji, przypominam, że jest grudzień, zaczął się sezon na cytrusy i to najlepszy moment na przetwory z pomarańczy. Kupiłam 2 kilo po 1,90 zł i wczoraj zamieniłam w 5 słoiczków dżemu, według najprostszego, nieekologicznego przepisu.


Pomarańczy było 10, średnich. Wszystkie umyłam, cztery wyszorowałam pod gorącą wodą i obieraczką do warzyw zdjęłam z nich pomarańczową część skórki, skórkę pokroiłam w cienkie paseczki, połowę wrzuciłam do gara, drugą połowę do malutkiego słoika, przesypując cukrem. Słoiczek zamknęłam, potem zapasteryzowałam i mam trochę kandyzowanej skórki do świątecznego sernika. Pomarańcze obrałam, nie wycinałam żadnych filecików spomiędzy błonek, tylko po chamsku, jak marchewkę, pokroiłam je w kawałeczki i wrzuciłam do gara, do pokrojonych skórek, wymieszałam z 1,5 opakowania żelfixu Otekera 1:3, zagotowałam, dodałam pół kilo cukru, zagotowałam. Gotowałam jeszcze z 5 minut, przełożyłam do słoików. Ja wszystko pasteryzuję, więc i pomarańcze zapasteryzowałam (20 minut gotowania na wolnym ogniu) i mam. Robię co roku, używam  jedynie jako nadzienia do rolady biszkoptowej, bo do kanapek nikt u mnie dżemu nie jada. Jeszcze lepszy jest dżem pomarańczowy z dodatkiem niewielkiej ilości (ze 2 cm) świeżego tartego korzenia imbiru, ale dla Puchatka imbir jest niejadalny, więc sobie odpuszczam. Skórka jest ważna, bo to jest właśnie źródło "pomarańczowego" zapachu i odrobiny goryczki. Smacznego!

piątek, 7 grudnia 2012

Wielbłąd - bynajmniej nie na pustyni...

Kupiłam jakiś rok temu kilka wełen do przędzenia, filcowania (chyba pilśniarki powinny się tym bardziej zainteresować) albo jako wkłady do narzut, kołderek itp. w postaci tzw. vliesu. Z niemieckiego Vlies to po prostu runo i trochę to człowieka wprowadza w błąd. Bo jeśli chce kupić po prostu prane runo, powinien szukać Flocke, a Vlies to "runo" już zgręplowane w postaci płatu, w którym włókna są poukładane w różne strony. Nie wiem, jak to nazwać po polsku lepiej niż płat, bo to może wyglądać podobnie do angielskiego batta, ale nie ma kudła ułożonego w jednym kierunku, jak z drumka.
Leżały i leżały te vliesy, bo nie miałam odwagi się z nimi zmierzyć. A jak już nabrałam odwagi, od razu zabrałam się za najtrudniejszy - wielbłąda. Powstało z niego na razie tyle.


Warunki świetlne marne, ale kolor bardzo bliski rzeczywistości. Sprzędłam na razie 21 deko w dwóch motkach: 345 m/120 g i 247 m/92 g. Wbrew moim obawom to się znakomicie i miło (tylko nudno) przędzie, mimo że kudełki są króciutkie. Niemniej początki były trudne, co okazało sie przy skręcaniu końcówki z pierwszej szpuli. Początek był tak przekręcony, że niemalże nie do skręcenia z drugim singlem.
Vlies wygląda tak:

Pod wpływem błysku z lampy Vlies pięknie "zaświecił"
Podzieliłam to na mniejsze kawałki i po prostu z nich przędłam. W tym vliesie było sporo nasionek i innych drobnych fafuśniaków. Mam nadzieję, że to, co nie wypadło po drodze, uwolni się w praniu, bo włóczki jeszcze nie prałam, skończyłam wczoraj w nocy.


Naprzędłam dwie szpule i niewiele rzeczy tak mnie znudziło jak to. Single nie są idealnie równe, więc i włóczka też nie jest. Zdarzały się miejsca grubsze i cieńsze.


Przy skręcaniu, kiedy single się rozprężały i  "rozpuszały", dopiero było widać jak bardzo były nierówne.


Trudno. Pierwsze koty za płoty, już wiem, jak się przędzie te vliesy, następnym razem będzie lepiej. Tego wielbłąda mam jeszcze pół kilo (i to nie koniec moich garbatych wyczynów, bo jeszcze 70 deko baby w taśmie czeka).

Zgodnie z obietnicą dokonałam też przedwczoraj uszycia nocnych koszulek. Te też idealnie gładkie i równe nie są (ze względu na nadzwyczajną elastyczność materii i brak overlocka), ale co tam, nie będę z nich przecież strzelać.


Jedna już nawet weszła do codziennego użytku.

Rzecz trzecia: uległam - nie ja jedna - urokowi nowego produktu KnitPro o nazwie Carbonz. Uwiedziona niklowanymi okutkami na czarnym węglowym włóknie kupiłam sobie (o rozrzutna!) drutki długie i drutki pończosznicze (na żyłce nie lubię). Żeby te ostatnie wypróbować, pochwyciłam kupną skarpetkową włóczkę kolorową marki OnLine i zaczęłam działać.


Zdziałałam dotychczas niewiele, ale dostatecznie dużo, żeby wywieść kilka wniosków.


Wnioski w sprawie drutków: piękne, piękne, włókno węglowe ciepłe i lekkie, ale przejście pomiędzy metalem a włóknem wyraźnie wyczuwalne, nie tylko pod palcem, w przesuwaniu się robótki, niestety, takoż. Czyli raczej do robienia luźno.
Wnioski w sprawie włóczki: koń, jaki jest, każdy widzi. Niewidomy chyba ten zestaw kolorów projektował na zasadzie ciepłe, półciepłe, półzimne, zimne (obwód - jak Pan Bóg przykazał - klasycznie, na 56 oczek, ale nie daje sie trafić z długością odcinka). A tak ładnie w moteczku wyglądała! Zaczęłam (bo potrzebowałam czegoś do robienia w oczekiwaniu u wciąż obsuwającej sie o 40 minut protetyczki), to skończę. Ale wracam do robienia skarpet z własnych produktów kolorystycznych.

Rzecz czwarta: nakłamałam w komentarzu u VioliS, że nie dostałam prezentu na mikołajki. Dostałam, tylko w postaci awiza na prezent (mój Pan Marcin na chorobowym - jak należało się spodziewać po uczciwym listonoszu w okresie przedświatecznym, uszkodził sobie bark). Dziś odebrałam z poczty.


Od Vlad'ki. I w tej sprawie na razie tyle, bo to są prawdziwe cuda nad cudami, unikaty - absolutnie niedostępne nigdzie indziej i w żaden inny sposób, które trzeba sfotografować po ludzku i w ogóle zasługują na zupełnie osobnego posta. Którego niniejszym obiecuję.