niedziela, 9 grudnia 2012

Cuda, cuda, co mi się dostały od Vlad'ki

Miały być ludzkie zdjęcia, ale albo ja nie umiem zrobić zdjęć po ludzku, albo to światło jest tak marne, że się ich nie da po ludzku zrobić. Są zdjęcia, jakie są, i tak urody tego pięknego szala nie są w stanie zabić.


To jest cudo, które dostałam w paczce od Vlad'ki. Nie moje, niestety, ręce go zrobiły. Jest cudownie lekki (przy robieniu zdjęcia wiatr mi go cały czas unosił to na jednym, to na drugim ramieniu Lali), merynosowy na jedwabiu. Tu można zobaczyć posty dotyczące filcowania na blogu Vlad'ki, robi rzeczy przecudne. Jest tam też mój motylek, którego od niej dostałam, a z którego będzie naszyjnik, jak tylko dogrzebię się do precjozowej szkatułki.
Cały szal, znów marnie sfotografowany, bo jak objąć to długie cudo, nie pokazując pieprzniku dookoła, wygląda tak:


Jest jak namalowany akwarelą, tylko Vlad'ka dała mu jeszcze trzeci wymiar, bo te subtelnie różowe kwiaty są leciuteńko wypukłe, zresztą całość też ma bardzo subtelną fakturę. Jest po prostu przepiękny. Jestem zachwycona!
Bardzo dziękuję Vlad'ko!

Kolejnym, dla mnie absolutnie zachwycającym prezentem są:


Grzyby! Ale to nie są zwykłe grzyby, to jest prezent rozwojowy i rozwijający - grzyby, którymi Vlad'ka farbuje wełnę. Kolory są niezwykłe, bardzo delikatne. Tak się nimi zachwycałam, że Vlad'ka mi je przysłała. Zadbała o wszystko - te kryształy, które w nich są to ałun, na wypadek, gdybym nie miała. Opisała torebki dokładnie, nawet gdyby jakiś złodziej chciał skręcić przesyłkę, od razu by wiedział, że ma grzybów nie jeść, bo są trujące i tylko do farbowania, wszystko po angielsku, na wszelki wypadek. Mnie to zachwyca, rzadko się spotykam z tym, żeby człowiek tak bardzo o wszystko i o wszystkich (nawet o tych złych) dbał. Ale taka jest Vlad'ka. Mogę się więc teraz zająć prawdziwym naturalnym farbowaniem prawdziwymi grzybami i dopiero wtedy będzie widać efekty, jakie przyniósł ten cudny prezent. Gdyby nie Vlad'ka, nie miałabym szans spróbować, jak się farbuje grzybami. To jest przecież nie do kupienia, za żadne pieniądze. Jak zrobię, to pokażę.
Bardzo dziękuję, Vlad'ko!

I trzeci prezent:


wełna z owieczek Zwartbles, z charakterystycznymi jaśniejszymi końcówkami. Kto mnie czytuje, ten wie, że to kolejna moja namiętność - poznawanie wełny z różnych owczych ras, a Vlad'ka ma swoje owieczki tej rasy. Więc po raz kolejny mnie uszczęśliwiła.
Jeszcze raz pięknie dziękuję, Vlad'ko!

I to wszystko w grudniu, kiedy Vlad'ka, jak każda kobieta, ma trzy razy więcej roboty, a do tego cały tabun rozmaitych zwierząt, przy których też jest co robić! Chciało jej się pomyśleć, co mnie uszczęśliwi, zapakować, gnać z tym na pocztę!
Bardzo, bardzo dziękuję!

A w sprawach własnej produkcji, przypominam, że jest grudzień, zaczął się sezon na cytrusy i to najlepszy moment na przetwory z pomarańczy. Kupiłam 2 kilo po 1,90 zł i wczoraj zamieniłam w 5 słoiczków dżemu, według najprostszego, nieekologicznego przepisu.


Pomarańczy było 10, średnich. Wszystkie umyłam, cztery wyszorowałam pod gorącą wodą i obieraczką do warzyw zdjęłam z nich pomarańczową część skórki, skórkę pokroiłam w cienkie paseczki, połowę wrzuciłam do gara, drugą połowę do malutkiego słoika, przesypując cukrem. Słoiczek zamknęłam, potem zapasteryzowałam i mam trochę kandyzowanej skórki do świątecznego sernika. Pomarańcze obrałam, nie wycinałam żadnych filecików spomiędzy błonek, tylko po chamsku, jak marchewkę, pokroiłam je w kawałeczki i wrzuciłam do gara, do pokrojonych skórek, wymieszałam z 1,5 opakowania żelfixu Otekera 1:3, zagotowałam, dodałam pół kilo cukru, zagotowałam. Gotowałam jeszcze z 5 minut, przełożyłam do słoików. Ja wszystko pasteryzuję, więc i pomarańcze zapasteryzowałam (20 minut gotowania na wolnym ogniu) i mam. Robię co roku, używam  jedynie jako nadzienia do rolady biszkoptowej, bo do kanapek nikt u mnie dżemu nie jada. Jeszcze lepszy jest dżem pomarańczowy z dodatkiem niewielkiej ilości (ze 2 cm) świeżego tartego korzenia imbiru, ale dla Puchatka imbir jest niejadalny, więc sobie odpuszczam. Skórka jest ważna, bo to jest właśnie źródło "pomarańczowego" zapachu i odrobiny goryczki. Smacznego!

17 komentarzy:

  1. Cudne prezenty dostałaś! Szal jest śliczny, a jego delikatność mogę sobie wyobrazić :). Może teraz przekonasz się też do filcowanych rzeczy, a nie tylko do czesanki w czystej postaci? ;))).
    No to teraz czekam na efekty farbowania grzybami i na to co stworzysz z otrzymanej wełny.
    Dżem w słoiczkach wygląda bardzo smakowicie i pewnie cudnie pachnie (oczywiście jak się go już otworzy). U mnie dżem "idzie" głównie do naleśników i kanapek na śniadanie dla syna :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie umiem i boję się filcować, ale efekty mnie zachwycają. Farbowanie to chyba dopiero po świętach. A na pomarańcze zaiste czas najwyższy. Jeśli robić, to teraz:)))

      Usuń
  2. Noooo cudeńka dostałaś to prawda
    pozdrawiam serdecznie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Faktycznie, Vladka zrobiła Ci wspaniały prezent! Szal prześliczny, zapiera dech. Ale te grzyby to dopiero zagadka! Dlaczego one są nie do zdobycia? To skąd są? I jaki dają efekt farbowania? Ależ mnie nimi zaintrygowałaś. Widziałam u Ciebie już takie eksperymenty, że aż się boję, co to będzie jak się do tych grzybów dobierzesz.
    A na takie domowe dżemiki to moja rodzinka ma jeden sposób - proszą mnie o upieczenie małych ptysiowych bułeczek. Ja mówię na to skorupki. Rozrywa się taką skorupkę, ładuje łyżeczkę dżemu i do paszczy! Zapewniam,że trzeba przygotować kilka słoiczków na jedno posiedzenie :)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie sa grzyby nie do zdobycia, bo po pierwsze: trzeba się na takich grzybach znać, po drugie: trzeba mieć gdzie je zebrać, a ja w ciągłej dyspozycji mam tylko Las Bielański, który - jak sie okazuje - jest zajerezerwatem i nawet ze psem na sznurku po ścieżkach nie wolno chodzić, a co dopiero jakiegoś kwiatka urwać. Poza tym są nie do kupienia.
      To daj przepis na te "skorupki", może Puchatek chwyci. Ja bym chętnie jadła własny dżem, ale u nas nie ma chętnych, żeby rano dmuchnąć po świeże bułeczki.

      Usuń
    2. Ciasto ptysiowe:
      Pół kostki margaryny (np Kasia)
      Szklanka wody
      Szklanka mąki
      5 jajek
      Do posypania sezam, słonecznik
      Do rondelka wlewamy wodę, wrzucamy margarynę, na małym ogniu mieszamy aż się rozpuści i zmiesza. Wsypujemy mąkę i ciągle mieszamy, najlepiej taką drewnianą pałką do ciasta. Mąka pięknie wchłonie płyn i powstanie taka gładka pulpa. Chwilę mieszamy na ogniu, później poza. Odstawiamy na chwilę, żeby ostygło i uruchamiamy mikser. Miksujemy, stopniowo dodając po jednym jajku (żółtko i białko). W tym czasie rozgrzewamy piekarnik (musi być dość gorący, ponad 200 stopni), przygotowujemy szeroką blachę, najlepiej taką z piekarnika do ciastek, smarujemy solidnie margaryną (nie może być za sucha bo przywrą) i łyżeczką maczaną w wodzie nabieramy małe porcyjki,(niepełna łyżeczka) układając w kilkucentymetrowych odstępach, bo mocno przyrastają (sklejone boki są surowawe). Można posypać albo nie, przymusu nie ma ,ale ja uwielbiam z sezamem. I dajemy do piekarnika na środkowy poziom (piekarnik elektryczny, z gazowym nie mam wprawy) na ok 25-30 minut. Muszą być zarumienione. Po wyjęciu z piekarnika powinny po lekkim potrząchnięciu zsunąć się do miseczki same :). Kiedy ostygną, na tyle żeby nie parzyć paluszków, są gotowe do jedzenia. Rozrywamy lekko, pakujemy dżemik (można też zrobić inne nadzienie - budyniowe, albo na słono jak kto lubi) i chaps! Smacznego.

      Usuń
    3. Dzięki! Jutro wypróbuję:)

      Usuń
  4. Kochana cudowni ludzie spotykają podobnych sobie. Vlad'ka ma i serce wielkie i pasje olbrzymie (już ciekawość mnie na jej blog zawiodła).
    Masz powód, by cieszyć się Świętami, w tym muślinowym szalu(od razu skojarzył mi się z delikatnym muślinem)pełnym ciepła możesz być tylko promienna. Tajemnicze grzybki pogardzane przez ignorantów, a doceniane przez pasjonatki farbowania to zaiste wyjątkowy prezent i jeszcze to runo do sprzędzenia. Chyba w siódmym niebie jesteś!!! Tylko obstawiać mogę, czy wygra u Ciebie magia Świąt, czy magia grzybków. Obstawiam to drugie.
    Nigdy nie pomyślałam o dżemiku z pomarańczy, ale tak smakowicie te słoiczki wyglądają, że chyba spróbuję zrobić.
    Więcej takich cudownych prezentów życzę Tobie i czaruj tymi grzybkami czaruj aż nam ciekawskim oko zbieleje!!!!
    Małgorzata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba masz rację, magia grzybków zwycięży, działają na mnie jak halucynogenne, już zaczynam wstawać bladym świtem, żeby troche czasu wygospodarować.
      Dżemik naprawdę sprawa prosta, jesli sie człowiek nie napina, a że zimą już zdążył zapomnieć o jesiennym sezonie przetworów, to robota tak bardzo nie boli.
      Dziękuję!

      Usuń
  5. Och jak ja Ci zazdroszczę !! I szala, i runa, i grzybków. A z drugiej strony bardzo się cieszę, że takie skarby trafiają w Twoje ręce- na pewno ich nie zmarnujesz. Ja się przymierzam do alpaki, ale chyba dopiero po nowym roku. Czekam na efekty Twojej zabawy z grzybkami. Trzymaj się ciepło :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja właśnie walczę z alpaką, znaczy: nie walczę, bo miękkość ma kaszmiru i jest primasortna, gdybym nie nawymyślała, mogłabym prosto z wora uprząść. Wkrótce pokażę, co tam modzę, na razie bardzo mi się podoba ten pomysł. Jak będzie w nitce, nie wiem. Grzybków więc na razie musze poniechać:)))

      Usuń
  6. Pyszne słoiczki! Nigdy nie robiłam przetworów z pomarańczy,ale dzięki Tobie może się skusze:) Wcale się nie dziwię Twojej radości z prezentów:) Tyle szczęścia na raz! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się z nich cieszę. A z pomarańczami naprawdę jest prosto, tylko nie mozna się dać ogłupić z tym wycinaniem filecików spomiędzy błon - to koszmar i trwa godzinami. A tak rach, ciach, ciach i już:)

      Usuń
  7. Szal rzeczywiście wygląda jak haftowany muślin. Jest piękny. A chociaż prządką nie jestem, to z zainteresowaniem będę czekała na efekty Twojej pracy. A zresztą prządką nie jestem NA RAZIE. Coś czuję, że to tak działa: przędziesz - będziesz tkała, tkasz - będziesz przędła ;-). Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, to dokładnie tak działa, ja jeszcze rok temu zarzekałam się, że mnie tkanie w ogóle nie pociąga. W dodatku zarzekałam sie publicznie. I masz! Przędzenie ogromnie rozszerza Ci możliwości uzyskiwania rozmaitych efektów, zaplanowania ich. Tylko chwilę pewnie potrwa, zanim złapiesz na to trochę czasu, bo maleństwo musi przecież odrosnąć:)))

      Usuń
  8. no tos szczesciara . kobita wie ze przynajmniej u ciebe sie nie zmarnuje i sie ucieszysz

    OdpowiedzUsuń