niedziela, 5 sierpnia 2012

Przygoda z marchewką

W piątek rano dopadł mnie telefon, z którego jawnie wynikało, że muszę się udać w podróż metrem na moją drugą pocztę, gdyż leży tam dla mnie przesyłka, którą poczta odeśle w poniedziałek rano, jeśli jej natychmiast nie odbiorę. Rada nierada mimo koszmarnego upału tuż przed południem udałam się na oną pocztę. A obok rzeczonej  jest słynny bazar na Wolumenie, przez który musiałam przejść. To znaczy słynny to on był w tych czasach, kiedy nie było niczego, teraz ogóreczki, pomidorki i ozorki cielęce tam kupuję. Przesyłkę odebrałam (bez sensu), a następnie w drodze powrotnej rozejrzałam się po bazarze, gdyż piątek, jak wiadomo, to dzień targowy. Tuż przed tylnym wejściem (no, bo jakim miałabym, kuchta, wchodzić?) natknęłam się na mężczyznę z daliami (czyż to nie byłby piękny tytuł dla jakiegoś utworu graficznego?). Na powrót opanowana pragnieniem uzyskania koloru pomarańczowego z dalii kupiłam dwa pęczki kwiatów za połowę tej kwoty, którą poprzednio zapłaciłam za jeden (piątek czyni cuda!). Nabyłam też kartofelki itp., po czym zobaczyłam... marchewkę w pęczkach. I doznałam objawienia. Przypomniałam sobie nagle, co widziałam tu i, stojąc z dwiema torbami na dwóch ramionach, a w końcówce jednego z tych ramion trzymając dwa pęczki dalii, zakrzyknęłam do miłej pani sprzedawczyni:
- Dwa pęczki marchwi poproszę.
Pani spojrzała na mnie ze współczuciem (żar lał się z jasnego nieba, ona stała przynajmniej pod ogrodowym parasolem, bez balastu), własnoręcznie pochwyciła dwa pęczki (jasne było dla niej, że ja nie mam trzeciej ręki, a liczyła na pieniądze z tej drugiej) i już zabierała się do urywania naci, zadając mi, retoryczne, zdawałoby się, pytanie:
- Urwać zielone?
- Boże broń - wykrzyknęłam. - Pomarańczowe może pani urwać, jak pani chce, ja potrzebuję zielone.
Pani spojrzała na mnie (nomen omen) zbaraniałym wzrokiem. Po czym uśmiech zrozumienia rozjaśnił jej twarz i znów zadała, jej zdaniem, retoryczne pytanie:
- Dla królików pani potrzebuje?
- W żadnym razie - odparłam z mocą.
- To po co pani? - zbaraniała (nomen omen) całkiem, ale nie odpuszczała.
Ciężko mi było i ciepło, więc nie wchodziłam w dalszą dyskusję, tylko, żeby nie wyjść na chama, wyjaśniłam jednak krótko, pozostając w mniej więcej zwierzęcej tematyce:
- Do owiec.
Podałam 3 zł, chwyciłam torbę z marchewką i poszłam.
Po powrocie mniej więcej odkroiłam pomarańczowe, zielone wrzuciłam do gara i zalałam wodą.


Pomarańczowe chwilowo porzuciłam na podłodze.


I ruszyłam na ratunek więdnącemu w upale surowcowi farbiarskiemu, który miał pierwej posłużyć ze trzy dni jako materiał zdobniczy.


Oderwałam 15 deko białej wełny od fińskich owieczek (nie kłamałam, naci do owieczek mi było trzeba) i wciepłam w bejcę. No i po godzinie: cedzenie, odciskanie, gotowanie jednego w drugim. Miałam już tak dosyć, że gotowałam na gazie, nie bacząc na to, że na mojej kuchence nie da się gotować w temperaturze niższej niż sto stopni. Bulgotało jak złoto. Potem postało sobie na balkonie (że niby stygło - na termometrze ponad 30 st. w cieniu, a to stoi w słońcu przy południowo-zachodniej ekspozycji) i nie wyglądało wcale na zielone. A takie miało być!


Po praniu pod wieczór nadal nie wyglądało na zielone.


A jak wyschło, wygląda tak:


Dalie miały być pomarańczowe, marchew miała być zielona, wszystko jest żółte, ale - dzięki Ci, Boże - nie sfilcowane. Tylko co ja zrobię z piętnastoma deko tego żółtego dobra?
A ponieważ wszyscy (albo prawie wszyscy) pokazują na koniec postów, jakie mają piękne kwiaty, to czuję się w tym względzie również w obowiązku. Bo zakwitło i u mnie, mało tego - pierwszy raz w życiu mi toto zakwitło, dokładnie wtedy, kiedy czekało na przesadzenie do większej doniczki, więc zakwitniętego nawet nie dotykam. Tylko że jak już u mnie coś zakwita, to - proszę bardzo uprzejmie - wygląda tak:


Czy kolor tego podługowatego kwiatu Wam czegoś nie przypomina? Barwnik z naci marchewki? A może barwnik z kwiatów dalii? To po prostu mój sierpniowy kolor!

25 komentarzy:

  1. A mnie się ta marchewkowa farbowanka bardzo podoba, znacznie bardziej niż na niemieckim blogu który przytoczyłaś :D
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się cieszę! Też zaczynam sie do nie przekonywać, pięknie harmonizuje z naturalnym czarnym (czyli bardzo ciemnobrązowym Finnishem) i z dość intensywnym... różem. Może co z tego będzie?

      Usuń
  2. Zgadzam się z Chmurką - mi też kolor Twojej farbowanki bardziej się podoba :). A tak w ogóle to jestem pełna podziwu dla Twojego samozaparcia w kwestii farbowania naturalnymi barwnikami. Na dodatek w takim upale! Ja obecnie najchętniej w ogóle nie wchodziłabym do kuchni :).
    Rozmowa z panią z bazaru - piękna! ;)). Też mi się zdarzało wprowadzać sprzedawców w osłupienie - szczególnie, jeśli bardzo chcieli wiedzieć do czego mi dana rzecz jest potrzebna :)).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo!
      Pani od warzyw była miła, chciała dobrze, tylko trafiła na minę.
      Nie powiem, że lubię kuchnię o tej porze roku i mam nadzieję, że nie będzie mnie już atakował ten farbowalniczy świr. W każdym razie nie spontaniczny!

      Usuń
  3. Ubawiłam się setnie czytając, bynajmniej nie z Ciebie, bo Ciebie to nawet pożałowałam. Spróbuj w szpinaku, ten ma dopiero intensywny kolor. A kwiatek bardzo ciekawy, muszę zajrzeć do książki sprawdzić co też za cudo masz:)
    Pozdrawiam, Marlena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A szpinak oddaje jakiś barwnik, bo w tej naci to podobno nie chlorofil farbuje - nie śledziłam, co, chlorofil na pewno się wypiera.
      Nie mam ja nabożeństwa do kwiatków. Jeśli u mnie w ogóle chcą rosnąć, to tylko z przyzwyczajenia. Czasem coś zasadzę, jak te plumerie, i mi wzejdzie, a nawet się utrzyma - to uznaję za zdolne do współżycia ze mną i czasem nawet do nich zajrzę. O siedemdziesięciu doniczkach, jak u Ciebie, mowy nie ma. Nie ma tylu roślin wytrzymałych na moje niedbalstwo.
      Pozdrawiam:)))

      Usuń
    2. Jak parzę świeży szpinaczek to odlewam wodę ciemnozieloną ale czy nadaje się toto do farbowania to nie wiem. Zrób szpinaczek na obiadek i sama sprawdź:)
      Znalazłam dla Ciebie idealnego kwiatka. Mówią na niego palma szewca, co niby oznacza, że nawet rośnie w szewskim warsztacie. Spróbuj go kupić, bo jest bardzo dekoracyjny i ponoć rośnie wszędzie i jest nieupierdliwy w uprawie pod warunkiem, że nie stoi w słońcu: Aspidistra elatior-wyniosła:)
      Pozdrawiam, Marlena

      Usuń
    3. Jak będę przechodzić przy sklepach ogrodniczych, poszukam. A znasz jakąś, która będzie się trzymać w kącie z dala od okna i w dodatku niemal pod sufitem? Czyli: ciemno, ciepło i sucho i nie może rosnąć wzwyż.
      Pozdrawiam:)))

      Usuń
    4. Takiej to ze świecą szukać ale właśnie Aspidistra jest stworzona do takich warunków; mało wymagająca, odporna i łatwa w uprawie w trudnych warunkach ale nie wiem cz pod sufitem będzie rosła.

      Usuń
  4. A trzeba było zapytać panią, czy aby pod ladą nie ma poobrywanego zielonego, pewnie ma i to całe pół tony, jak tak każdemu obrywa.Trzy złote nie majątek, ale jak człowiek coś za darmo dostanie za co musiałby płacić to mu od razu się humor poprawia, a to w taki upał ważne :)

    Czesanka z linka też wcale nie jest zielona, w sumie chyba podobna do Twojej, może ciut ciemniejsza, jeśli to nie kwestia ciemniejszego zdjęcia. A może niemieckie marchewki mają więcej barwnika w naci ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, też pomyślałam, że pani ma pod ladą nać, ale już nie chciałam się wdawać w dyskusje, bo zaraz bym się poczuła w obowiązku tłumaczyć, po co i dlaczego, a ciepło było jak choroba.
      Już się pogodziłam z tą paraoliwką i zaczynam jej wymyślać zastosowanie:)))
      Tak, u nas tak to jest, że wszystko, co zagraniczne, niech nawet chińskie, jest lepsze! Pewnie niemieckie marchewki też!

      Usuń
  5. Bardzo mi się podoba. Podobnie jak dziewczynom bardziej niż ta z linka.
    Intryguje mnie, co z tych wszystkich kolorów powstanie :)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Nie wiem jeszcze, co z tego będzie, ale chwilami dopadają mnie przebłyski olśnienia. Na razie jeszcze z tych fragmentów nie powstał cały "olśniewający" pomysł. W każdym razie nawet to, co mi dotychczas do głowy przyszło, zajmie mnóstwo czasu, boję się więc cokolwiek deklarować.

      Usuń
  6. kolorek moze byc. chcialabym troche twojego upalu i mnie wciaz pada i pada. niewiem teraz gdzie ale czytalam o marchewce co dodac zeby zciemniala. skleroza niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie jakiejś soli żelaza, ona przyciemnia. Ale dobra jest, jak jest.
      Upału bierz do woli - wiem, czasem się przydaje. Ja właśnie piorę i suszę swoje alpaczane nabytki z zimowych wyprzedaży w hodowlach, ale zwłaszcza suri nawet w upale schnie trzy dni, to co dopiero z tym robić jak pada.

      Usuń
  7. Kolor zaskakujący.Ciekawe teraz co wymyślisz z tych kolorów?. Kwiatka takiego nigdy nawet na oczy nie widziałam! :)Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tego kwiatka już z piętnaście lat, praktycznie nie rośnie, tylko sobie w mniej więcej tej postaci wegetuje i nigdy takiego dziwnego kwiatu nie wypuścił. Ale ponieważ na swoim miejscu, gdzie stał od pięciu lat, zżółkł i zrzucał liście, przeniosłam go do "wykańczalni", czyli swojej pakamery z południowo-zachodnim oknem, gdzie teoretycznie powinien go szybko trafić szlag. A on proszę, zakwitł!
      Całusy:)))

      Usuń
  8. Gdzieś wcięło mego posta pod poprzednim wpisem, ale trudno. Kontynuujesz wątek, wiec dopytam, czy warto mi zbierać nagietek ? Co prawda pomarańczowy jest, ale kurde, zółci bladej bym nie chciała :-)

    Ale lecisz z tymi eksperymentami, że hohoh. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nagietkiem farbowane (solarnie) widziałam tylko tu: http://lavendelblau.blogspot.com/search/label/F%C3%A4rben%20mit%20Ringelblumenbl%C3%BCten
      Wygląda równie mało spektakularnie jak moja nać. Zobaczę jeszcze raz, czy z tymi daliami się da na pomarańczowo, bo może ich miałam za mało, a teraz mam więcej i się uda.

      Usuń
    2. Faktycznie, efekt mierny. Ale w sumie warto popatrzeć, niekoniecznie męczyć własną czesankę. :)

      Usuń
  9. "do owiec"- tym mnie rozłożylas na łopatki :D a kwiat mnie zadziwia, a wiesz- ja biologię skończyłam i nie takie cuda natury wiedziałam ;) kolor faktycznie Twój, choć ja bym go na takie brzoskwiniowy podrasowała- bo akurat rozstawiłam zestaw farbiarski i ponownie farbuje moje niewypały z czwartku :) a czesaneczka się kręci jak szalona, nic się złego nie stało, więc Twój przepis jest akuratny ;) teraz próbuję niesfilcować merynosa- trzymaj kciuki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam! Własnie się przy kołowrotku naoglądałam fashiontv i ja już kocham moją czesankę z naci i resztę wytworów - tylko czerń, biel i złoto, ta jasna oliwka czy jak to zwał oraz cała reszta kolorów podlana szarością, wszystko jak ode mnie. Ach, jak mi się ta jesień/zima podoba, to Bizancjum z przerysowanymi biodrami i pelerynkami od Dolce i Gabbany... Nawet jedną przyszłowiosenną kolekcję trafiłam - rozbielone pastele.
      No to co ja mam za kwiatek?

      Usuń
  10. Świetne te Twoje przygody z farbowaniem :)) Kolor, no cóż, zawsze można przefarbować :)) Ciekawa tylko jestem, czy z dołu marchewki by jakiś fajny kolor wyszedł... ;))

    OdpowiedzUsuń
  11. Podobno nie bardzo, chociaż właściwie nie wiem dlaczego chlorofil, karoten, likopen, antocjany nie chcą dać się utrwalić. Chociaż widziałam u kogoś na lila farbowaną czarnymi jagodami włóczkę. Pytanie tylko, czy była prana, czy tylko płukana, bo jeśli to drugie, to po praniu będzie po kolorze.

    OdpowiedzUsuń
  12. Peperomia obtusifolia- tak prawdopodobnie nazywa się Twój kwiatek. Nie jestem pewna czy to dokładnie ten, ale dość podobny. Historia o farbowaniu wełny nacią marchewki nadaje się do opowiadania dzieciom, kiedy repertuar bajek się wyczerpie, a dzieciaczki teraz bardzo są wymagające :-) Proszę o więcej farbiarskich eksperymentów. A co z pietruszką? Nadaje się?

    OdpowiedzUsuń