piątek, 16 listopada 2012

Drugie życie bukietów

Ponieważ w poprzednim poście zadeklarowałam, że napiszę, co robię z bukietami - a nie jest to pomysł całkiem głupi, to się wywiązuję. Zwłaszcza, że niczego ładnego ani nieładnego z wełny na razie do pokazania nie mam.
Wszyscy wiedzą, że bukiet można zasuszyć, ale trzeba to zrobić, zanim kwiaty zwiędną, a trochę szkoda, dopóki mogą cieszyć oko. Ja pozwalam kwiatkom cieszyć swoje oczy tak długo, jak się da, a potem... suszę płatki. Tu ostatni bukiet już się suszy.


Suszone płatki róż rzadko pachną same z siebie, a nawet jeśli pachną, to nie jest to zapach różany. Wyschnięte (na zdjęciu z bukietu sprzed miesiąca z okładem) wkładam do dającego się szczelnie zamknąć pudełka (uwielbiam szczelne pudełka, zawsze się przydają - to jest po lodach).


Trzymam je w tym pudełku co najmniej miesiąc, ale lepiej dwa - wówczas pachną co najmniej pół roku, i podlewam co 3-4 dni kilkoma kroplami różanego olejku zapachowego (prawdziwy eteryczny jest piekielnie drogi), potrząsam, zamykam, odstawiam i powtarzam. Różany olejek na płatkach róż sprawdza się nieźle. Jest coś, na czym sprawdza się w tej roli jeszcze lepiej - uwaga! Tym, którzy nie są miłośnikami (dość mdłego w istocie) zapachu lawendy, zdradzam sekret, nad którym uczciwie pracowałam dwa lata - najlepiej zapachy "nastawiać" na zielonej herbacie o sporych liściach (nie na "miale" herbacianym). Olejki eteryczne, również te prawdziwe (ja osobliwie gustuję w dobrze oczyszczonym olejku rozmarynowyme) z niczym nie komponują się lepiej i nic lepiej nie utrwala ich zapachu. Próbowałam nawet zapach irysa nastawić na korzeniach kosaćca, bo wszak to niby jedno i to samo - nic z tego, to zupełnie co innego, a kompozycja dość mało udana.
Potem organizuję jakąś torebeczkę - tym razem z braku czasu taką z organzy, w której dostałam prezencik od teściowej, ale ponieważ co jakiś czas zawartość trzeba wymienić, można się wznieść na wyżyny i coś na woreczku wyhaftować (mi się takie ładne, haftowane dokumentnie rozeszły, a teraz robię w wełnie, więc na razie zarzuciłam haft).


Po wsypaniu przygotowanego wcześniej, pachnącego dobra trzeba już tylko zawiązać woreczek...


... i powiesić na wieszaku.


A wieszak wraz z ubrankiem....


... powiesić w szafie. Żeby był jednak jakiś akcent wełniany: ubranko czyli żakiecik jest alpaczany i ma dokładnie... 20 lat. W owym czasie nawet w "cywilizacji" mało kto słyszał o alpace. A u nas? Mnie się wówczas udało przypadkiem trafić (do dziś nie wiem, jak ten cud mógł się zdarzyć) na nią w sklepie "Merkury" na warszawskim Żoliborzu. Była skitrana gdzieś na dolnej półce (nikt nie wiedział, co to w ogóle jest ta alpaka) w ślicznie nawiniętych moteczkach gotowych do roboty (wtedy to była rzadkość) i wyprodukowała ją znana i dziś manufaktura Filatura di Crosa. Była tylko w tych dwóch kolorach: beżu i brązie. I była cieniutka (sweter robiony w dwie nitki). Kupiłam od razu blisko trzy kilo (i dwa kilo czystej angory, bo też tam była, i to w bogatszej gamie barw, i też Filatura di Crosa). Cud tym większy, że kupiłam za psie pieniądze, w cenie anilany w typowych wtedy motkach do przewijania, która leżała obok. Naprawdę nie wiem, kto ją sprowadził i dlaczego - to dla mnie zagadka do dziś. W każdym razie z beżowej od razu zrobiłam  przepiękny (ech!) męski sweter (który mamusia właściciela uprała w pralce i to był koniec jego kariery), z brązowej sobie zrobiłam wielgachny ciepły sweter (po piętnastu latach noszenia moja mama go spruła i zrobiła sobie ładny rozpinany sweter), reszta z pół roku leżała. Do czasu, kiedy moja mentorka, cudowna kobieta o wielu talentach i umiejętnościach, prawdziwa dama, już nieżyjąca, nie wygłosiła zdania: "Na drutach można zrobić wszystko, ale szanelowski kostium trzeba sobie uszyć". Mnie jakby ktoś dźgnął drutem w tylną część ciała. Jak to się nie da? Mam z czego! No i tak powstało to ubranko (zrobiłam wykrój i według niego dziergałam - przypominam, że wówczas podkroje pach były w opisach wykonania rzadkością, reszta kaszka z mleczkiem - szanelowski żakiet to wszak "pudełko"). Jest do niego również spódniczka, typowa, szanelowska, z wrabianymi zaszewkami i guziczkiem. Morały są z tego dwa. Po pierwsze: nie ma rzeczy nie do zrobienia, nawet jeśli dookoła króluje bida z nędzą. Po drugie: dobry surowiec dobrze traktowany spokojnie przetrwa nawet i 40 lat (jeśli jest wełną, to nawet bez lawendy w szafie, chociaż mola strasznie się boję, bardziej niż lwa i wilków w lesie).

14 komentarzy:

  1. Miało być o bukiecie róż a skończyło się na garsonce Chanel:) Och jak jak uwielbiam Twoje posty:) Wiem,że ciężko pracujesz (umysłowo), dlatego nie dostajesz opierdzielów,że Twoje posty tak rzadkie:) U Ciebie to nawet wieszaczki perfekcyjne!(ja swoje wyrwałam ze śmietnika po likwidacji sklepu). A zastosowanie płatków róż na pewno skopiuję ,bo nie cierpię "suchych bukietów"Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co to jest nastawianie olejku? W googlach nie znalazłam:)

      Usuń
    2. Pachnidełko nastawiam, nie olejek - tak sobie nazywam cały ten proces szykowania pachnidełka, czyli polewanie, mieszanie, zamykanie i odstawianie i tak przez dwa miesiące (dłużej nie warto się z tym pieścić, bo nie za bardzo przedłuża okres, w którym zapach się w szafie utrzymuje - dlatego cierpliwie przez 2 lata ćwiczyłam różne warianty, bo to wszystko trwa, jak człowiek chce sprawdzić). "Umysłową" robotę ostatnio zarzuciłam, a raczej ona mnie. Roboty coraz mniej na tym świecie. Wieszaczki możesz sobie zrobić sama, zwłaszcza jeśli te z likwidacji drewniane, myślę sobie, że jeśli jeszcze nie próbowałaś dekupażu, to spróbuj. Może Ci się spodobać. Mnie trzymało parę lat.

      Usuń
  2. Świetny sposób i świetny żakiet!! pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Jakoś tak dwadzieścia lat temu bardziej mi się chciało...

      Usuń
  3. A te olejki to jakie ? Mnie się tylko zawsze w oczy (niekoniecznie nos) rzucają takie do kominków aromatycznych.
    Próbowałaś suszyć i olejkować inne płatki, tzn innych kwiatów ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie te do kominków, tylko są olejki naturalne eteryczne i tzw. zapachowe, gdzie kompozycja albo syntetycznie odtwarza zapach (jak np. w irysie, który jest w naturze potwornie drogi i trudny), albo próbuje go idealnie odtworzyć składając do kupy składniki pozyskane z tańszych roślin (tak porządni producenci robią z różą, która jest drogim surowcem, niektórzy nawet próbują z kwiatem pomarańczy, czyli neroli). Trzeba tylko uważać, od jakiego producenta się kupuje, bo są i tacy, w których rzekomo naturalnych olejkach eterycznych śladu olejku eterycznego nie uświadczysz. Zawsze dobre były te z Polleny Aromy (Dr Beta), ale nie wiem, czy jeszcze są w sprzedaży; nadal sprzedaje Avicenna, ale ostatnio coś zmienił w technologii i tymiankowy mnie w wannie uczulił (a mnie trudno uczulić), jest jeszcze jakiś nowy producent czy dystrybutor, Bamer czy cóś, ale nie próbowałam. Jednak jeśli ktoś np. sandałowy albo kadżeputowy olejek sprzedaje po 5 zł albo wręcz wszystkie olejki sprzedaje po 5 zł, bez względu na cenę surowca (jeśli twierdzi, że są naturalne, bo kompozycje zapachowe to i owszem, można tanio),to go raczej należy unikać. Naturalne olejki siłą rzeczy nie mogą kosztować każdy tyle samo. To jakby wełnę górskiej owcy i woła piżmowego czy norki jednako wycenić.
      Owszem, próbowałam na innych (właściwie każdy susz przyjmie zapach, ale nie każdy na dłużej), na frezjach też niektóre zapachy ładnie się komponują, ale najlepsza jest ta zielona herbata liściasta, i zapach trzyma najdłużej, i z reguły leciuteńko go modyfikuje, zawsze w dobrą stronę. Fajnie pachną też cytrusowe olejki (cytrynowy, bergamotowy, pomarańczowy, nieźle też lemongrasowy) na mięcie, tylko z mięty szybciej wietrzeje. Próbowałam też na korzeniach, w nadziei, że się dłużej utrzyma, nic z tego, a już kłącze tataraku ma tak okropnie mdlisty własny zapach, że niszczy każdy inny.

      Usuń
    2. Pytam, o to, co opisałaś w poście od razu skojarzyło mi się jak w dzieciństwie próbowałam zrobić naturalne potpourri susząc i ..się rozczarowując wonią suszu. ;-)

      Usuń
    3. Olejki eteryczne Polleny Aromy (Dr Beta) nadal można kupić i to nawet przez internet - mają sklep internetowy: http://www.drbeta.pl/
      Szczerze mówiąc ostatnio kupujemy z mężem jedynie olejki tej firmy, bo Avicenna też nam podpadła. Rzadko używam jednego olejku, najczęściej mieszam kilka i używam takiej mieszanki w kominku aromaterapeutycznym lub do kąpieli. Chyba będę musiała znowu zrobić zakupy, bo w domu ostał się jedynie olejek paczulowy, a tego "solo" zdecydowanie nie trawię, natomiast pasuje mi w mieszankach z innymi :).

      Usuń
    4. Dzięki za adres sklepu, dawno u nich nie kupowałam, ale chyba muszę wrócić do dr Beta, bo z Avicenną rzeczywiście dzieje się coś złego. Ja kupuję też czasem ukraińskie olejki, oni mają wielką fabrykę i parę takich olejków, których u nas nie da się kupić, np. kompletnie nie uczulający kadżeputowy, ale i u nich na sandałowym się przejechałam.

      Usuń
  4. Paskudnie się zaniedbałam w komentarzach u Ciebie, ale wszystko dokładnie przeczytałam z wielkim zainteresowaniem :-). Przez te kilka dni czarno i biało, i kolorowo, i pachnąco i urodziny do tego. Mnóstwo najserdeczniejszych życzeń Ci przesyłam, mnóstwo! Nie masz za złe, że dopiero teraz, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że nie, sama mam okresy silnego niechciejstwa, a to do czytania, a to do pisania. Za życzenia dziękuję ślicznie.

      Usuń
  5. Świetny sposób na przedłużenie życia kwiatów. Żakiecik z alpaki godzien westchnień!!! Poznaję zalety alpaki i dorobiłam się sweterka i chust, są cudowne w noszeniu i teraz wrogo patrzę na wyroby z moheru, które jeszcze niedawno mnie zachwycały. Dzięki Tobie coraz bardziej kapryszę przy włóczkowych wyrobach, a część dziwnych włóczek Frilly i tym podobnych gotowa jestem rozdać.
    Nareszcie tajemnica lasu, a ściślej napływu prezentów wyszła na światło dzienne i z okazji urodzin życzę, abyś świętowała cały rok wszak okazja goni okazję imieniny, urodziny, mikołajki i Mikołaj, Trzech Króli też dobra okazja, walentynki, Święto Bab, Wielkanoc z zajączkiem (diabli wiedzą skąd się wziął)i jeszcze parę osobistych rocznic i niech Twój organizm udźwignie wszystkie toasty.
    Małgorzata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, nie porzucaj moheru, to cudowny surowiec, przecież nie musi być totalnie puchaty, ale i puchaty ma wiele zalet. Jak chodzi o Frilly to ja nie mam nic przeciwko tak długo, jak rzecz znajduje nabywcę. Ja na to nabywcą nie jestem, po pierwsze dlatego, że to czysty plastik, po drugie - można z niej zrobić to, co można, miejsca na inwencję nie ma wiele. Ale jeśli się komuś podoba, to dlaczego nie.
      Tajemnica lasu chyba nie wyszła na jaw, sama nie wiem, dlaczego mam tak fajnie, zwłaszcza że najchętniej w ogóle unikałabym listopada i grudnia, dla mnie to okropne miesiące z tymi rocznicami i świętami.

      Usuń