piątek, 15 marca 2013

Znak życia

To nie jest tak, że nic nie robię. Robię tak wiele różnych rzeczy, że nie nadążam pokazywać. Dziś tylko znak życia, z którego dość jestem dumna, chociaż niezbyt efektowny.


To moje drugie podejście do farbowania czarną malwą, które uznaję za udane. Poprzednim razem wełna wyszła mi szara z jakimś dalekim echem zieleni. Teraz już wiem, dlaczego inna nie mogła wyjść. Ale po kolei.
Ich habe wieder mit Stockrose gefaerbt und diesmal mit dem (ganz guten) Ergebniss. Vorher habe ich ganz graue Wolle bekommen und ich weiß schon, warum. Also der Reihe nach...

Kupiłam trochę wyczeski jedwabnej (silk noil), bo widziałam u innych, że można to doprowadzić do stanu używalności, a w najgorszym razie zużyć do tweedu. I postanowiłam sprawdzić, czy potrafię sie z tym rozprawić. Zaczęłam od czesania.
Ich habe ein bißchen silk noil gekauft, da ich gesehen habe, daß die anderen daraus was schönes machen können. Und begann ich es zu kardieren.


Po sześciu czesaniach wyglądało całkiem dobrze. Ale nie bardzo się sprawdza w dalszej obróbce. Jeśli ktoś wie, do czego tego użyć i jak obrobić, chętnie przyjmuję wszystkie rady. Włączyłam jedną taką roladę do farbowania malwą - w perspektywie na tweed.
Ich habe das sechsmal gedreht - es sieht ganz gut aus, aber mit der weiteren Verarbeitung habe ich Probleme. Ich nehme gern jeden Rat in dieser Sache. Ein Vlies habe ich zum Färben mit Stockrose genommen.

 Przedtem mój błąd z malwą polegał na tym, że ją potraktowałam jak wszystkie inne surowce - wygotowałam kwiaty i w tym barwiłam. Tym razem odrobiłam lekcje. Jeśli chce się z malwy uzyskać gołębi niebieski kolorek, a jak ktoś woli - zielony, to proszę bardzo, trzeba malwę tylko zaparzyć przez pięć minut.
Vorher habe ich die Blüten ausgekocht, jetzt habe ich sie nur aufgebrüht und fünf Minuten ziehen lassen.


A potem już tylko wełnę i ramię (wełnę wcześniej zabejcowaną w ałunie, a ramię w ałunie i w sodzie) gotowałam w garze godzinkę, a jedwab (bejcowany ałunem) pół godziny w piekarniku.
I otóż informacja w sprawie bejc i zapraw do naturalnego farbowania. Do czego innego jeszcze potrzebowałam wodorowinianu potasu (albo kwasu winnego na zamianę), chciałam kupić w B&K, ale szukaj wiatru w polu. Znalazłam na znanym nam portalu aukcyjnym u człowieka, który nazywa się chemik29 i z głupia frant zapytałam o resztę rozmaitych odczynników, potrzebnych do farbowania. Okazało się, że ma i wyśle wszystko razem - człowiek miły i konkretny. Namówiłam, żeby wystawił przede wszystkim ałun glinowo-potasowy, którego, jak żyję, tam nikt nie wystawiał. Już jest. Tak że udało mi się kupić hurtem wszystko: ałun, pięciowodny siarczan miedzi (siarczan żelaza siedmiowodny mam na stanie), wodorowinian potasu do bejc, bezwodny węglan potasu (potaż - do modyfikowania koloru), bezwodny węglan sodu (soda lekka, lepsza do bejcowania niż soda oczyszczona, choćby do indygo i do bejcowania wszystkich włókien roślinnych) -  niedrogo i w jednym miejscu. Wystarczy człowieka zapytać, czy ma. Bardzo jestem zadowolona.
Die Wolle und Ramie (Wolle mit Alaun, Ramie mit Alaun und Soda gebeizt) habe ich eine Stunde im Topf, und die Seide (mit Alaun gebeizt) im Backofen gekocht. Dann schreibe ich, wo man bei uns Zutaten für die Beizen kaufen kann.


Potem pojawia się kolejny problem albo błogosławieństwo. Tego ufarbowanego dobra się nie zostawia do ostygnięcia. To się natychmiast pierze. I wówczas zauważyłam taką prawidłowość: trzeba to błyskawicznie z gara wrzucić do wody z neutralnym środkiem piorącym, w przeciwnym razie na powietrzu wełna zaczyna... zielenieć i dostaje ładnego morskiego koloru. Jeśli więc ktoś ma życzenie nie na gołębi niebieski, tylko na głęboką zieleń, to wełnę trzeba kilkakrotnie wyciągać na powietrze, żeby się nałykała tlenu - zzielenieje (jak przy rozwijaniu żółci do zieleni z siarczanem żelaza).
Dann muß man das Farbgut gleich aus dem Topf ins Wasser mit Waschmittel geben, andererseits (unter dem Einfluß des Wasserstoffs) bekommt man die grüne Farbe.


Potem jeszcze przefarbowalam w tym, co zostało w garach, farbowaną niegdyś marchewką wełnę. Na zielono. I powiesiłam to wszystko do wyschnięcia.
Dann habe ich noch die einst mit Möhrenkraut gefärbte Wolle damit, was mir in den Töpfen geblieben ist, überfärbt und habe alles getrocknet.


Po wyschnięciu, w świetle dziennym 1. farbowanie.
(Trocken, im Tageslicht, 1. Farbzug.)


2. farbowanie
(2. Farbzug)


A później w wersji ładniejszej, wyczesane
(Dann mehr efektvoll, kardiert)


Potem wszystko poszło do dalszej obróbki, ale o tym kiedy indziej.
(Dann habe ich es verarbeitet, aber darüber schaffe ich heute nicht, zu schreiben).

Z innych inszości:
Wygrałam candy u Marleny. Pierwszy raz w życiu wygrałam. I już czas jakiś temu tę piękną chustę dostałam! Dziękuję!
Ich habe Candy bei Marlena gewonnen. Zum ersten Mal in meinem Leben habe ich etwas gewonnen - dieses Tuch!


Chusta jest przepięknie wydziergana. A ja uczę się, jak zrobić zaprawę chromową.
Das Tuch ist wunderschön gestrickt, und ich lerne, wie man Chrombeize macht.

Myślałam, że mój aloes będzie kwitł bardziej obficie, ale on te kwiatuszki ma raczej skromne. Tak wyglądał w pełnym rozkwicie.
Meine Aloe blühte nicht besonders beeindruckend - so sah sie aus in der Blütezeit.


Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu (jakie życie - taki znak) i serdecznie pozdrawiam!
Ich gratuliere allen, die bis zu diesem Moment durchgehalten haben, und grüße herzlich!

37 komentarzy:

  1. Czytając o tym, jakich związków chemicznych używasz, przypomniał mi się mój własnoręcznie komponowany zestaw małego chemika, który po wyprowadzce z domu rodzinnego w akcie dziwnie pojmowanej (teraz to wiem...) dorosłości wyrzuciłam. A wystarczyło go trzymać i pieczołowicie uzupełniać, miałabym również wszystko co potrzebne do farbowania i innych uciech... Aaaach... Piękne farbowanki :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkiem nieźle wyposażone laboratorium chemiczne masz już w domu ;)). Podziwiam Cię za to farbowanie naturalnymi barwnikami - strasznie dużo przy tym zamieszania. Ale efekt końcowy mi się podoba :). Kolorki na pierwszym zdjęciu są bardzo ładne, a puchate, zielone roladki - śliczne.
    Gratuluję wygranej chusty :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Ja już kilka róznych laboratoriów w domu mam, niestety. No, z roślin nie da się tyle wyciągnąć, ile z chemii, a może się da, tylko "nada truditsa".

      Usuń
  3. Wszystkie kolorki piękne, takie moje a te wyczesana są śliczne:)
    Pozdrawiam, Marlena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, a te zielone właśnie wiele straciły w mieszaniu:(

      Usuń
  4. Bardzo mi się podobają naturalnie barwione włókna a ten Twój niebieski piękny :)))
    Nie będę też ukrywać, że cała ta alchemia trochę mnie przeraża, mam za sobą nikłe próby takiego barwienia dzięki Eguni ("Guzik z pętelką") i bardzo mi się podobała ta zabawa ale jest bardzo czasochłonna. Jak będę miała więcej czasu to jesienią mam zamiar spróbować łupin orzechów - bardzo mi się podoba ten brąz.

    Jak na razie będę podziwiać piękne efekty Twoich poczynań :D
    Cały czas myślę o tej książce ale dość droga:
    http://www.schweizerbart.de/publications/detail/isbn/9783510652587/Frberpflanzen

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A orzech to nie latem jak są zielone??? byłam o tym przekonana że właśnie latem ;)

      Usuń
    2. Nie, przy dobrej organizacji nie ma z tym nawet tak wiele srania w banię. Jak sie zrobi zimną bejcę (znaczy do bejcowania na zimno, Niemki jej powszechnie używają, chcesz przepis, daj znać, wyślę na maila, bo nie mój, ale też nie tajemnica, bo publikowany przez kilku autorów), to wystarczy wieczorem wrzucić wełnę do zimnego roztworu, a rano masz gotową do farbowania, w dodatku uzywasz tego samego roztworu wielokrotnie. Ty masz dom, to łatwiej ten roztwór gdzieś upchnąć i niech sobie stoi. Blog autora tej książki, którą podajesz jest tu: http://www.eberhardprinz.de/blog/ I jest tam mnóstwo ciekawych rzeczy, m.in. ten przepis na bejcę. Ale jeśli radzisz sobie z niemieckim, to absolutną rewelacją jest ta książka: http://www.lustauffarben.de/buch.html. Tu na stronie autorki, ale chyba bardziej niż w Niemczech opłaca sie kupić w empiku (ok. 138 zł), ja sie łamię, bo mi troche kasy szkoda.
      Chmurko: już od późnej wiosny, ja zielone orzechy zbieram jak tylko są już spore i właściwie ledwie się orzech w środku zawiązuje, na nalewkę żołądkową, ale świetnie się też farbuje łupinami, które spadły z drzewa i już sobie nawet trochę podfermentowały na ziemi, czyli październik-listopad.

      Usuń
    3. Aldono jak możesz posłać przepis to proszę ślij ja koneserką wszelkiej wiedzy jestem (e-welenka@pn.pl) :D
      Strony, które podajesz znam ale to z tych odkładanych na później - "jak będzie czas" :)
      Z niemieckim jako tako nie mam problemów tzn.: poczytam blogi ale gorzej z odpisaniem lub czytaniem czegoś fachowego, narządy nie używane zanikają - ale mam wsparcie techniczne - siostra w Niemczech w dodatku chemik z wykształcenia :D

      Co do orzechów to ja poczekam aż będą łupiny spadać z owoców, chcę mieć jedno i drugie - chyba, że będą przymrozki :((

      Usuń
    4. I wszystko jasne, bo ja myślałam, że się farbuje takimi zielonymi, jak na orzechówkę właśnie, to i lepiej jak można łupinami, bo środek kulinarnie można wykorzystać ;) oj chyba się skuszę w tym roku.... rodzice mają z 5 drzew orzechowym, jest co zbierać ;)

      Usuń
  5. Wunderschöne Farben hast Du wieder gezaubert,
    und das Tuch find ich auch ganz toll!

    Liebe Grüsse Heike

    OdpowiedzUsuń
  6. Jej jakie cudne te kolory, och bardzo mi się podobają, zmałpowałabym chętnie, ale chyba muszę się jeszcze trochę podszkolić :)
    Chusta śliczna, gratuluje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! A jak chcesz się szkolić inaczej niż w praktyce? To naprawdę nie jest tak dużo roboty jak się wydaje!

      Usuń
    2. No tak, ale mnie się wydaje że łatwiej jest się na fabrycznych barwnikach nauczyć... a ja jeszcze w tym się zbyt mocna nie czuję :)

      Usuń
  7. Deine Färbeexperimente sind wirklich beeindruckend! Ich freue mich für dich, dass du dieses schöne Tuch gewonnen hast. Meine Aloe Vera hat noch nie geblüht. LG bjmonitas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Meine Aloe hat auch noch nie geblueht, das ist das erste Mal! Und ich hoffte, dass sie viele Blumen hat. Du siehst aber selbs wieviel Blumen sie gehabt hat...
      Vielen Dank!
      LG

      Usuń
  8. Przepiękna lekcja chemii:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, ale to jest naprawdę czasem problem. Ja na przykład miałam kłopot, bo i siarczanów żelaza i siarczanów miedzi jest kilka, więc dobrze wiedzieć, czego trzeba użyć, jak się chce używać.

      Usuń
  9. Chylę czoła przed Twoją wiedzą i fachowością, bo ja z chemii ciemna masa, ale to niebieskie jest niebiańskie! :)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam dopisać- gratuluję wygranej, zapisałam się na tę chustę...

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję, a z chemii to ja jestem, Eluśku, ciemna masa. To nie chemia, to dziecięcy zestaw "mały chemik" wygrzebany z wiedzy innych i używany trochę po omacku.

      Usuń
  10. Farbowanie to jak widzę chemiczne nie-przelewki. A efekt bardzo ładny. Ten pierwszy zwłaszcza mi się podoba (to chyba ten bez tlenu, tak?).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Farbowanie to czasem dobra zabawa, dla mnie - podobnie jak przędzenie - trochę nadrabianie dzieciństwa, kiedy zamiast się bawić tak jak bym chciała, bawiłam się tak, jak innym było wygodnie. Teraz sobie pozwalam.
      Te brudnoniebieskie próbowałam migiem wrzucic do prania, ale jak widać między garem a zlewem wełna dostała jednak zielonych plam:(

      Usuń
  11. Podoba mi się ten zielono-niebieski kolor. Dla mnie to takie jasne piórko pawia, oczywiście bez fioletu i tej odrobiny brązu, ale jednak.
    Co do chemii - ciągle jakoś nie umiem sobie przestawić w głowie, że taka ilość odczynników to barwienie naturalne. Oczywiście wiem, farby z proszku też mają niezłą tablicę Mendelejewa, ale te wszystkie siarczany, potaże, potasy... oczami widzę jak mi zżera rury. No i nie wiem, gdzie to w sumie potem zostaje? W wełnie? Wodzie? Neutralizuje się?
    Producenci farb muszą przejść szereg badań,by dopuścić produkt do sprzedaży. Wierzę, że jak piszą, że farby do tkanin nie są szkodliwe dla środowiska i nie zawierają metali ciężkich to tak jest. Moze naiwnie, ale też nie chcę tworzyć spiskowych teorii.
    Jako niedoszła malarka trochę się naczytałam o śmierciach tych co farby sobie produkowali, farbiarzach skór... i takie tam.
    Ja bym Cię prosiła żebyś mnie naprowadziła na właściwy tok myślenia, bo może nie mam się czego bać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale się rozpisałam. No to daję w kawałkach.
      Basiu, pewnie Cię nie naprowadzę, bo się z Tobą fundamentalnie w stu procentach zgadzam. A nawet dorzucę, że dobra farbowane "naturalnie" są z mego punktu widzenia niezbywalne, bo niewiele jest osób na świecie, które mogą być pewne trwałości tak uzyskanych kolorów. Ja do nich nie należę. A darowywanie lub sprzedawanie czegoś, co do czego nie ma żadnej gwarancji, jest po prostu niemoralne.
      Ta "naturalność" naturalnego farbowania jest w naszych czasach i przy użyciu chemii mocno wątpliwa i nie do końca trafia do mnie, że czy ja użyję popiołu drzewnego, czy potażu, to właściwie to samo. No, z punktu widzenia chemii to samo, ale wszyscy wiemy, że witamina C z cebuli to nie to samo co pomarańczowy sok z kartonika, a sok z kartonika to nie to samo co wit. C w tabletkach, bo nawet jeśli chemicznie jest taka sama, to zupełnie inaczej organizm ją przyswaja. Więc naturalnie nie znaczy naturalnie. I tacy bardzo solidni rekonstruktorzy używają popiołu nie potażu, zamiast dodawać siarczan miedzi gotują dobro w miedzianym garze, a za siarczan żelaza służy im obity emaliowany gar. Utrwalają odstałym moczem itp. I wtedy mozna to nazwać naturalnym bez cudzysłowu. Ja w ogóle nie param się rekonstrukcją. Myślę, że po tym wstępie jako ewidentnie dobry psycholog zadałabyś pytanie: to po co to robisz przy takim stanie świadomości? W dzieciństwie miałam szansę bawić się niewiele, stara-maleńka po prostu (dlatego dopiero kiedy poznałam dekupaż, dowiedziałam się, jaką przyjemnością może być zwyczajne wycinanie - pozwoliłam sobie na nią po czterdziestce). W podstawówce otworzyła się przede mną pierwsza wielka kraina magii - chemia. Uwielbiałam to, ale w liceum miałam nauczycielkę-kretynkę i talent poległ. Zapewne więc sobie odbijam tę stratę. Jak kiedyś na tzw. doświadczeniach podziwiam jak dziecko, jak się ten kolor zmienia pod wpływem szczypty czegoś albo i bez szczypty, tylko po prostu na powietrzu i oczy mi się śmieją. Dowiaduję się, że jak kwiatki wygotuję i wrzucę w to wełnę, będzie szara, a jak tylko zaparzę, może być niebieska, ale pod warunkiem itd. Otoczone niegdyś zakazami dziecko wreszcie empirycznie poznaje świat! I robi głupie rzeczy, z których kasy nie będzie!

      Usuń
    2. A co do szkodliwości samych zabawek: ałun, wodorowinian potasu, kwas winowy, soda lekka, potaż są kompletnie nieszkodliwe, ja do bejc wkładam ręce (nawet poparzone, jak teraz) bez rękawiczek, chociaż potaż może drażnić skórę, ale nie w tym stężeniu. Zresztą nim się kolor rozwija, więc w czerwoną kąpiel już niechronionych łap nie wsadzam. Inaczej mają się sprawy np. z siarczanem miedzi, który w dużych stężeniach może być żrący i drażniący, a już jadanie go może być niebezpieczne, bo powoduje wymioty. Ale w dermatologii też sie go używa, bo działa bakteriobójczo, grzybobójczo, ściagająco. Jak ze wszystkim - od dawki zależy, czy to lekarstwo, czy trucizna. W tej ilości, w jakiej dodaje się te wszystkie rzeczy do barwienia, można to spokojnie i z czystym sumieniem wylać do rury i ani rurze, ani środowisku nic się nie stanie. Natomiast dla mnie problemem może być to, że kiedy te zabawy zakończę, to, jako jednostka odpowiedzialna, właśnie siarczanu miedzi w postaci kryształów do kosza nie wyrzucę, powinnam go zutylizować. A poza tym wiadomo: nie wdychać proszków, nie trzeć oczu przy robocie - wszystko tak samo, jak przy chemicznych barwnikach. Czyli: zabawy jest przy tym więcej (czy to fajna zabawa, zależy od punktu widzenia), efekty gorsze i mniej trwałe niż w wypadku gotowych barwników, przy tych atestach szkodliwość mniej więcej taka sama. To, co przemawia za okresową w to zabawą: można rozwinąć przy tym pewną specyficzną wrażliwość na harmonię kolorów. Na przykład jest wiele wydaje się bardzo podobnych żółtozielonych odcieni (u mnie dalie prawie nie rózniły się od naci marchwi w punkcie powiedzmy 0), które można "wyciągać" dodatkami i wtedy widzi człowiek, w którą stronę każdy odcień się "rozjaśnia", "pogłębia" itd., i jak wygląda taka "rodzina" kolorów. Poza tym "naturalne" kolory nigdy się nie pożrą. A potem ten zestaw doświadczeń (czy wyczucia) można przenieść na gotowe barwniki. I taka może być według mnie obiektywna korzyść dla mnie. Ale nie namawiam nikogo na to, żeby sie urobił po kokardy, tylko po to, żeby zdobyć jakieś mocno eteryczne doświadczenie. Mnie to zdobywanie wiedzy tajemnej na razie po prostu bawi.

      Usuń
    3. I powiedz mi, jeśli możesz, co ja z tej wyczeski jedwabnej ładnego mogę zrobić. Ty na pewno wiesz, jak tego użyć. Już dodałam do batta i nawet na gruziołki tweedowe niby może być, ale bez rewelacji. Jak się z tym pracuje? Może gdzieś coś ktoś o tym napisał, a ja, jełop, nie wiem, gdzie szukać:(((

      Usuń
    4. Sprawiłaś mi ogromną przyjemność swoją odpowiedzią. Dziękuję, że Ci się chciało i że zrobiłaś to tak szczerze, bez picu.
      Rzeczywiście, przekonuje mnie naturalne farbowanie, w tym opisanym przez Ciebie, rekonstrukcyjnym wymiarze. To musi być coś!
      Rozumiem jednak fascynację zabawami z chemią i nigdy nie zadałabym Ci pytania: po co? Ty nie tylko wiesz po co, ale masz poczucie odpowiedzialności. To w zupełności wystarczy.
      Na pewno nie będę się tego już bać :)
      Niestety, swoją nauczycielką nie mogę się pochwalić i ja. Do szału doprowadzały mnie nieudane eksperymenty chemiczne, w których wychodziło zupełnie co innego niż widziałam i za nic nie chciałam wpisywać wyników pod dyktando pani profesor. Serdecznie Jej nienawidziłam, a Ona mnie :)

      A z tymi wyczeskami to zapomniałam Ci napisać. Świetnie wyglądają w przędzeniu typu "core". Dają fajne guzioły i nierówności,co potem dobrze wygląda w czapkach. A singiel też taki nierówny z guziołami idealny jest na wątki do tkania. Daje efekt chanelowskiej tkaniny.
      Jeszcze raz ogromnie Ci dziękuję :)

      Usuń
  12. Te niebieskie kolorki, to mnie absolutnie i w ogóle powaliły. Aż trudno uwierzyć, że to po prostu z malwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba. Z malwy czarnej, czerwonymi kwiatami też się farbuje, ale nie na niebiesko-zielono. Mi się też bardzo podobały te kolorki (a raczej wizja, że je uzyskam), do tego stopnia, że cudaczyłam, żeby nie zzieleniały, i kompletnie zapomniałam o tym, że ja niebieskiego nie noszę. Ot, czasem tak człowiek chce coś uzyskać, że nawet nie pomyśli, do czego mu to potrzebne:)))

      Usuń
  13. O mamuniu, śliczne te kolory :) takie "moje", masz talent kobieto ;))) Chusty zazdroszczę, pewnie milusia jak 150 :) kiedy pokażesz jakiś swój udzierg?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chusta bardzo milusia i cuuuudnie wydziergana! Do udziergu przydałyby się jeszcze ze dwie łapki!

      Usuń
  14. Aldonko, Ty to dopiero masz zacięcie :) Ja chyba na razie zostanę przy sklepowych barwnikach, ale podziwiam nakład pracy i efekty.
    I cieszę się, że Basia zadała wprost pytanie, które i mi po głowie chodziło, ale może śmiałości bym nie miała go zadać. Serdeczne dzięki za bardzo ciekawe wyjaśnienie, rozwiewa sporo wątpliwości :)
    Ja wprawdze chemię lubiłam, ale raczej teoretyczną, więc "laborki" póki co zostawiam Tobie :), za to będę podglądać z wielką przyjemnością, jak zwykle!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, a dlaczego nie miałabyś śmiałości? Wydawało mi się, że - to prawda - działam po wariacku, ale mam trzeźwy stosunek i odrobinę dystansu do własnej działalności. Psia krew, może jednak nie mam?:)))

      Usuń
    2. Masz, masz i to sporą ich dozę, spokojna głowa :)

      Usuń
  15. ale kolorystyka :)))piekne odcienie :)jak zawsze sie nie obijasz :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń