W całych skarpetkach:
A ciekawostka polega na tym, że kiedy farbowałam "wielkanocną" Eiderwolle, rzuciłam na osobną folię kolejny motek wzmiankowanej już "kupnej" wełny. I polewałam go jak popadnie tym, co mi zostawało z kolejnych kolorków na "wielkanocnej" ładnie układanych kolejno. Z takim oto wynikiem przed zwinięciem:
I jak zwykle odciskam nadmiar roztworu przed zwinięciem, tak tym razem tego nie zrobiłam, celowo.
Kiedy sechł, motek wyglądał tak:
Widać jeszcze, że "wielkanocna" sobie nad nim dosycha, ale nie widać, że to z tych samych słoiczków.
Po wyschnięciu był jeszcze mniej efektowny:
Jak dla mnie kolorki dostały realnej urody dopiero w dzianinie. I jak tu nie robić skarpetek?
A z beczki zupełnie innej, choć to kolejny odcinek o rzeczach miłych nie tylko dla oka, ale i sercu - dostałam wczoraj prezent od siebie. Książkę sobie kupiłam czas jakiś temu, a wczoraj przyszła wraz Panem Marcinem, naszym listonoszem.
Pooglądać jest co, ale poczytać i skorzystać na razie nie mogę, bo brakuje mi czasu na zgłębianie hermetycznej mowy tkackiej w obcym mi języku angielskim.
I właściwie nie byłoby o czym pisać, gdyby nie okoliczności, w jakich rzeczona książka do mnie dotarła. Bo dostałam ją o godzinie 22:40. Dokładnie o 22:02 zadzwonił mój telefon. Trochę się wystraszyłam, bo to pora raczej na złe wieści. Kiedy wyświetlił mi się Pan Marcin, wcisnęłam zielone, ale mowę mi odebrało. Przepraszał, tłumaczył, okazało się, że on jeszcze w robocie i ma dla mnie taką przesyłkę, która do skrzynki nie wejdzie, i czy ja już śpię, bo on dopiero za jakieś pół godziny dotrze. - Nie śpię - rzekłam, bo mowa wróciła - i zejdę na dół, szybciej będzie, niech pan tylko zadzwoni. Zadzwonił i tym sposobem mogłam sobie dzisiaj książkę pooglądać przez chwilę zamiast dmuchać na pocztę i nazad z awizem w garści (a u mnie to godzina z hakiem jak obszył) z wiatrem i pod wiatr. Chyba dopiszę Pana Marcina do listy bliskich...
Fantastyczne skarpeciochytakie jesienne raczej niż wielkanocne- czapa też by była niezła :) oj jak mi brakuje farbowania :( A listonosza zazdraszczam, że też mu się chciało tak po nocy :)
OdpowiedzUsuńNo to bierz się za farbowanie, dopóki jeszcze wiatr Ci to może trochę przewiać na dworze. Mnie się tam ten ciapkaty efekt w dzianinie podoba. Listonosz jest super, właśnie przed chwilą przyniósł mi znowu kupę kudłów. Czy on śpi? Muszę go zapytać.
UsuńOOOOO, skarpeteczki, mniam! :-) Napisz, proszę, czy Ty je ręcznie pierzesz? No pewnie tak, bo w pralce by się sfilcowały...
OdpowiedzUsuńAle będziesz cudne tkactwo uprawiała! Jak już opanujesz te wzory, to my tu zaniemówimy :-). Będziesz miała puste komentarze :-))))
Jestem pełna podziwu dla Pana Marcina... Super z niego chłopak.
Pierę ręcznie, ale w partiach po 3 pary, bo tak wciąż i wciąż to mi się nie chce. Nie próbowałam wrzucać do pralki, bardziej ze strachu o to, że puszczą kolor, a reszta go złapie, niż że się sfilcują.
UsuńPan Marcin owszem super!
Czyli to najlepszy przykład na to, że niezależnie jak się pofarbuje, całą swą urodę (lub o zgrozo brzydotę...) włóczka dopiero w dzianinie pokaże :))
OdpowiedzUsuńFajny ten Twój listonosz :)) U mnie ostatnio się pozmieniali i teraz nawet nie wiem, kto listy nosi :)))
Ano! Te moteczki, które tak pięknie wyglądają z plamką koloru tu i tam, często w robocie wychodzą dość byle jak, a czasem jest tak, że z paskudnego moteczka wychodzi cudna dzianinka. Ja ufam tym polewanym o tyle, że nie miałam z nimi nigdy nieudanych doświadczeń. Mogą nie być zachwycające, ale nigdy nie wychodzą brzydkie, a zawsze harmonijne.
UsuńPana Marcina bardzo lubię, a ile czasu mi oszczędził, nie zliczę. To bardzo kulturalny i inteligentny człowiek, w dodatku to, co robi, robi z wyboru i lubi.
Chyba ktoś wpadł listonoszowi w oko:) Ale dzięki takim ludziom,poczta zyskuje na wartości:) Skarpety ślicznej urody,ale może czas byś zrobiła Sobie coś na przednie łapki?:)ps. u mnie dziś rano przymroziło:) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńPana Marcina lubią tu wszyscy, on po prostu taki jest. No, właśnie z tym mrozem, chyba trzeba kwiatki z balkonu zabrać.
UsuńSkarpetki, to kolejny dowód na to,żeby nigdy nie tracić nadziei :)
OdpowiedzUsuńZ rzeczy niby nijakich powstają takie, na które człowiek gapi się z lubością.
Listonosza dopisz koniecznie do bliskich! Ja, przyjęłabym takiego nawet po 24 , choć pocztę mam za rogiem, zazwyczaj zupełnie pustą... Pewnie dlatego, że to wiocha :)
Książeczka jest super, na pewno się przyda!
No i jak skarpetek nie kochać!
UsuńŻe się książka przyda, to widać już na pierwszy rzut oka, tylko na razie nie mam kiedy zgłębiać!
A nožky budou v teple ;-)
OdpowiedzUsuńMám doma knížku tkaných tradičních vzorů, do které ráda nahlížím. Je v polštině :-) Dříve jsem nerozuměla, ale od té doby, co sem k tobě chodím na návštěvu, rozumím čím dál lépe.
Naprawdę? Tak książka z tradycyjnymi wzorami tkackimi wyszła po polsku? Nie znam jej, szkoda! Ja tez mam wrażenie, że lepiej rozumiem wprost to, co piszesz, niż kiedy wrzucę to w tłumacza Google. Wtedy przestaję w ogóle rozumieć.
UsuńKuuuurcze !
OdpowiedzUsuńAleż fajnie Ci wyszło. :-) Ja tam lubię każdą dzianinę, czy to skarpetki, czy opaska na uszy, czy ambitniejszy kubraczek.
A kolorki dziwnie zaskakujące. :-)
Co do prezentów, to... teraz już wiem, skąd masz ich tyle. To dzięki Panu Marcinowi. :-))) Chociaż mnie moi donosiciele też pozytywnie zaskakują - w przeciwieństwie do poznańskich oddziałów poczty, którzy od lat spowalniają pracę (od kilku lat różni znajomi z Poznania jak wysyłają mi coś, to nie zdarzyło się, by priorytet doszedł, jak trzeba, zawsze 2-3 dni obowiązkowo).
No, gdyby nie Pan Marcin, nic by do mnie nie dotarło. Urlopy tego człowieka to dla mnie dopust Boży. Czasem nawet awiza nie ma.
UsuńTu gdzie mieszkam, takie listonoszowe cuda raczej się nie zdarzają, ale tam skąd pochodzę to listonosz o lampce chodził i pocztę dostarczał, więc mi się fajne czasy przypomniały. Nie żeby mi tu niefajnie było, ale najlepiej by wszystkie wspomnienia fajne były.
OdpowiedzUsuńWełenka skarpetkowa całkiem na czasie, w kolorze liści październikowych. Mnie się podoba ;)
Skarpetek nigdy dosyć, szczególnie takich fajnych, własnoręcznie zrobionych :).
OdpowiedzUsuńPrezent zrobiłaś sobie świetny! Teraz tylko trzymam kciuki, żebyś jak najszybciej rozgryzła zawiłości angielskich opisów tkackich (dla mnie i polskie byłyby pewnie mało zrozumiałe :)) i zajęła się etapem najprzyjemniejszym - tkaniem :).
Pan Marcin jest super! Tylko zazdrościć takiego listonosza.
Gorzej - zrobiłam sobie jeszcze trzy prezenty. Jeden wczoraj przyniósł kochany Pan Marcin. Śmierdział tak (prezent znaczy, nie Pan Marcin), że musiałam od razu wrzucić do wody ze środkiem odkażającym, wybrawszy pierwej co większe gówna (nie owijając w bawełnę). Teraz obcieka. Od tej samej osoby kupiła nieopatrznie drugie runo. Czekam, co będzie!
UsuńSkarpetki super, listonosza tylko doceniać i chwalić(mój zrzędzi, że jak w skrzynce się nie mieści to paczka powinna być i opieprza równo, aż się tłumaczę). Szczęściara, prawdziwa szczęściara, a niech Ci rośnie krąg bliskich... aż zapchasz szufladkę w komóreczce, a i nie pozwól nikomu się z niej ulotnić
OdpowiedzUsuńMałgorzata
Małgosiu kochana, też jesteś na liście, to się tak nie domagaj, żeby się na niej zrobił straszny ścisk, bo ciasno będzie;)))
UsuńW tłoku zawsze jest weselej hihi....
UsuńKolejne fajne skarpety:)
OdpowiedzUsuńSuper masz listonosza, daj mu coś miłego np. skarpety, co by miał w nóżki ciepło jak do Ciebie z paczuszkami leci:)
Fajny prezent sobie zrobiłaś:)
Pozdrawiam, Marlena
A wiesz, że to dobry pomysł. Mój chłop skarpet nosić nie chce, a panu Marcinowi by się zimą przydały. Zrobię!
UsuńSkarpety są takie przytulaśne, ciepłe w odbiorze, swojskie.
OdpowiedzUsuńPana Marcina koniecznie do bliskich, koniecznie!!!