czwartek, 5 lipca 2012

Tylko tyle

Od tygodnia usiłuję znaleźć chociaż chwilę, żeby zrobić coś ładnego. Ale urobek mam marny: To znaczy, nie "próżniaczę się", jak śpiewała rada puchaczy, urobek mam imponujący, ale na innej niwie. Na wełnianym poletku oprócz powolnego przyrostu na szpulach (nie do pokazania), tylko farbki na szybko.

Ryzykując, że uzyskam trzy piękne twarde krążki z filcu, rzuciłam się w eksperyment. Uznałam go za udany, bo z takim oto efektem:


Początki eksperymentu sięgają nabytej w znanym nam portalu aukcyjnym "wełny do filcowania lub przędzenia", jak zatytułowana była aukcja:


Na pierwszy rzut oka wyglądało jak "ołówkowa czesanka", było jej 30 deko. Kupiłam, rzecz jasna, bardzo niedrogo. Okazała się wełną w istocie i była cieńsza niż zazwyczaj pencil roving, baaardzo puszysta.


Nawet chciałam ją do farbowania przewinąć na motki, ale pomyślawszy o swoim wyścigu z czasem popukałam się w rozum i uznałam, że tak mi nawet będzie łatwiej uzyskać to, co chcę. A od jakiegoś czasu chciałam srebrzystej szarości z kremem i sandałowym drzewem, różem indyjskim albo pudrowym różem, jak kto woli nazwać ten brudny róż. Na mokro była za ciemna, w rolkach z wierzchu kremu nie było widać.


Ale jest! W środku, na granicy szarego i tego brzoskwiniowego (?), w ilości wystarczającej. Rolki schły dwa dni. I nie wiem, co to z tego będzie. Ryzyko, że się wełna w tych rolkach sfilcuje, było jednak spore. Że będą schły ruski miesiąc i zdążą zgnić - takoż. Ale się udało. To znaczy: chyba się udało. Jeszcze nie sprawdziłam, co z tego wynika w nitce, bo wszak szpule mam zajęte czym innym. Ale jestem dobrej myśli.


A że dookoła u wszystkich widzę fiolety, które wprawdzie do mojej ulubionej palety nie należą, uznałam, że jednak "jak wszyscy, to wszyscy, i babcia też". I z myślą o fraktalu idealnym ufarbowałam dziesięć deko BFL we własnej interpretacji fioletów (z kropelką świra aktualnego, czyli różanego drzewa).


Po wyschnięciu i w ostrym słońcu kolorki nieco straciły na świetlistości.


Może to i dobrze. Jak tylko uwolnię szpule, skręcę.

23 komentarze:

  1. A może po prostu dokup sobie kilka szpulek? ;)))
    Ciekawie wygladają te eksperymenty farbiarskie. Szczególnie ten ostatni kolorystycznie mi się podoba. Czekam więc cierpliwie na uprzędzione nitki :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie! Zabieram się do tego dokupywania od kilku miesięcy. Gdzieś podziałam adres do pani Zosi Kromskiej.

      Usuń
    2. Adres mailowy do pani Zosi posiadam - jeśli chcesz to Ci go podam, tylko nigdzie nie widzę Twojego maila. No chyba, że to już nieaktualne :).

      Usuń
    3. Mega maila masz na bank, bo jestem wśród Twoich obserwatorów (ostatnia w pierwszym rzędzie od góry - ale Ci się mnożą podglądacze, zazdroszczę!).

      Usuń
    4. No to napisałam :))

      Usuń
    5. Witam, gdzie można zakupić zwój wełny? I jak kształtuje się cenowo?
      Z góry dziękuje za odpowiedź.
      mój mail: info.siwczak.home@gmail.com

      Usuń
  2. Super, te fiolety zwłaszcza mi się podobają ( choć sama fiolety nosze ostrożnie) w takim zestawieniu są świetne! Intryguje mnie to farbowanie na różne kolory w wodzie, do tej pory byłam przekonana że wszystkie czesanki które są farbowane na wiele kolorów są farbowane w folii na parze, a tu proszę w wodzie też się da i kolory się nie pomieszają :)
    pozdraiwam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic z tego, Chmureczko, nic z tego! Były farbowane w folii. I jedna, i druga! W wodzie można, ale tak regularnego efektu nie uzyskasz. I ryzyko sfilcowania większe na moim trudno regulowalnym gazie. Ja lubię takie instrukcje: ustawić gaz, żeby woda wrzała, ale nie bulgotała. Niech ktoś to spróbuje zrobić na mojej kuchence. Ha ha!

      Usuń
    2. No OK pomalowałaś wełnę, zawinęłaś w folię, i farbowałaś na parze? czy w garze z wodą, czy może w mikrofali? bardzo mnie to ciekawi, bo też chciałabym kiedyś pofarbować wielokolorowo, ale para ma wyższą temp. niż woda, nawet wrząca, a ja farbowania się boję, stoję struchlałą przy garze i się boję, że się sfilcuje. I stąd moje pytanie.
      Wiesz tak sobie myślę, że do farbowania to najlepsza była by taka kuchnia z blachą, na opał - wolniej się nagrzewa i dla minimalnego zmniejszenia temp. wystarczy gar na brzeg zsunąć, następne farbowanie zarządzę chyba jak rodzice u siebie zaczną palić w takim piecu właśnie.

      Usuń
    3. Nie czekaj, kochana, nie warto. Na drutach z łokciami w potrzebie nie możesz dziergać, ale farbować spokojnie możesz, tu pracują nadgarstki i pas barkowy głównie. Wiola proponuje pościk w tej sprawie, jeśli chcesz, jutro rano wykonam ze zdjęciami, to wieczorkiem, jak burzy nie będzie, pokaże w detalach, jak to robię. Może to metoda nie najbardziej fachowa ani ekskluzywna (ja najbardziej lubię farbować Kakadu, czuje je najlepiej, bardzo zresztą lubię i szanuję autora tych farbek, uroczego starszego pana, bardzo zaangażowanego w to, co robi), ale nie sfilcowałam niczego, merynosa też nie. Więc jeśli tylko chcesz, jutro instrukcja ze zdjęciami. Ja mam zwykłą płytę gazową, zwykły gar i zwykły durszlak za 5 zł.

      Usuń
    4. No, widzisz, tak się w dobrych chęciach zapamiętałam, że na pytanie nie odpowiedziałam. Nie bój się! To tylko kudły! - to pierwsze przyjkazanie. Przygotowuję wełnę, nakładam barwnik, składam i zwijam folię, daję do gara, w którym wisi metalowy durszlak. Na dnie gara, na wysokość jakichś 2 cm jest woda, zimna woda. Włączam gaz na cały regulator, i kiedy woda zaczyna mi bulgotać, przykręcam gaz do minimum i przykrywam gar z durszlakiem pokrywką (od woka, bo największa, durszlak i tak trochę wystaje nad gar, więc para ma ujście), pod pokrywką gotuję (jeśli czesanka, to zwój najlepiej w pionie, nie w poziomie) jakieś 15 minut, odkrywam, w grubych gumowych rękawicach obracam o jakieś 120 stopni, po kolejnych 15 minutach powtarzam. Jeśli włóczka, to w poziomie (to znaczy widać zwoiki, patrząc z góry) i odwaracam tylko raz w połowie czasu. Do 30-35 deko wystarczy 45 minut, przy wiekszej ilości wart przedłużyć. Wełna nie filcuje się od temperatury, tylko od "miechrania". Minimum dotykania, a w życiu się nie sfilcuje. Jak już ugotuję, wynoszę na balkon (jak się przyjrzysz na zdjęciach, to pod sznurkami widać czasem gar z durszlakiem - to ten) i póki nie ostygnie do temperatury pokojowej, nie dotykam. M.in. dzięki temu kolor nie puszcza. Potem utrwalam i piorę.

      Usuń
    5. Jesteś kochana, że tak bezinteresownie dzielisz się wiedzą!!! buziak ogromny :*
      Tutka chętnie przeczytam, ale nie musi by jutro, zrobisz kiedy będziesz miała chwilę i ochotę.
      Do tej pory farbowałam w wodzie, ale chyba czas chyba rozwinąć skrzydła.
      Do drutów to się nie nadaję, ale do przędzenia to mnie ciągnie, oj ciągnie...

      Usuń
    6. Już znalazłam Polwarthy. Jeśli to się nie sfilcuje, to się chyba nic nie sfilcuje tą metodą i będziesz mogła spokojnie przystąpić do działania. Polwarthów jeszcze nie farbowałam, sama jestem ciekawa. Dla każdego coś fajnego.

      Usuń
  3. Kto nie ryzykuje ten nic ciekawego nie ufarbuje,ani nie uprzędzie.
    Jednym słowem udało Ci się i to świetnie..
    Oby brak czasu zawsze na Ciebie tak twórczo wpływał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Ale raczej: oby czas wreszcie zaczął się rozciągać, bo przespać się nie ma kiedy.

      Usuń
  4. Jej, już widzę te czesanki w gotowej wełnie... Kolory boskie :)) Szkoda, że nie potrafię prząść...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nic straconego! Tego nietrudno się nauczyć. Zwłaszcza jak się ma takie zdolne paluszki jak Ty.
    Wielkie dzięki:)

    OdpowiedzUsuń
  6. No pochwalić zdolności!:) Ta druga w bardzo moich kolorach:) A czytając komentarze pomysł na następny post nasuwa się sam. Farbowanie dla lękliwych i przerażonych krok po kroku:) Pozdrawiam z dusznego dolnośląskiego:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Wiola, u nas nie mniej duszno, właśnie wróciłam z pięciogodzinnej wycieczki po bruku stolicy. Kurnia, nie do wytrzymania, płynę. Ja taki pościk chętnie, bo farbowanie to bardzo miłe zajęcie, jeśli nie w nadmiarze i absolutnie dla każdego. Roboty nie za wiele, efektywność i efektowność maksymalna. Prosta recepta na sukces! No to niech wszyscy mają szansę!

      Usuń
    2. To ja bardzo proszę o taki poglądowy post. W folii na parze nigdy jeszcze nie farbowałam, a ja niestety też z tych bardziej lękliwych jeśli idzie o farbowanie ;). Jak zobaczę (chociaż na zdjęciach) i poczytam łopatologiczny opis to może odwagi mi przybędzie ;)).

      Usuń
    3. To ja już wyciągam coś do eksperymentów i rano robię, bo z kolorami lepiej pracować w świetle dziennym. Wiesz, że ten mail od Ciebie nie doszedł? Zadziwia mnie to, bo kiedy tą drogą napisałam do Marleny, działało bez pudła.

      Usuń
    4. O, a mi napisało, że wysłany :(. To może napisz do mnie - mój mail jest w moim profilu. Jak najedziesz myszką na "wiadomość e-mail" to na dole strony wyświetli się adres :)

      Usuń
  7. Piękne kolory, a sandałowy róż to też moja słabość :)
    Sama farbuję tylko w wodzie, na wielokolorowo też. Po fazie eksperymentów z parą, zdecydowałam, że tylko woda.
    Problem z wrzeniem - nie wrzeniem, bulgotaniem - migotaniem , rozwiązałam pakując do gara, przez dziurkę w pokrywie, kuchenny termometr z ikea. Sprawdza się idealnie :)

    OdpowiedzUsuń