sobota, 7 lipca 2012

Polwarth jak z poddasza - farbowanie

Nie miałam gotowej koncepcji na kolorki. Ale przypomniałam sobie kolorki z Asikowego poddasza, które mnie urzekły i niech sobie dyplomowani artyści twierdzą, że to zestaw niby "kiczowaty" jak pocztówka z zachodem słońca, ja lubię. Co więcej, ludzie lubią. To oczywiście moja interpretacja tego zestawu, z charakterystycznym dla mnie "międzyelementem". Zdjęcie trochę przekłamuje kolory, to jest limonka, mandarynka nie pomarańcza i jagody (nie spsiały granat), oddzielone srebrzystą szarością, która swoją funkcję ma.
Już po południu była wyschnięta.

Polwarth, 200 g
Milutka, mięciutka, cudowna. Nie sfilcowała się. Czyli metoda nadal nie zawodzi. Do rzeczy zatem.

1. krok: przygotowanie wełny
Zazwyczaj kupowana w taśmie jest przygotowana. Ale nie zawsze. Dlatego choćby na wszelki wypadek, zwłaszcza gdy pachnie "owieczką", warto jednak odtłuścić. Ja do tego używam mydła "Biały Jeleń" w płynie, są i tacy, którzy piorą w płynie do mycia naczyń i nic się nie dzieje. Czyli: do zlewu wlewam wodę (może być gorąca, to nie wadzi, tylko każdy następny etap powinien być w równie gorącej), do wody trochę (na 5-7 l ze 2 łyżki)  "Jelenia", wkładam złożoną wełnę i trochę ją "duszę", żeby "łyknęła" tę wodę z mydłem. I zostawiam na jakieś 10 minut. A w sprawie składania: ja lubię złożyć pasma tej taśmy na taką długość, na jakiej będę farbować, już na początku, wówczas potem mniej ja macam (żeby nie sfilcować). Spuszczam wodę, wełny nie wyjmuję, tylko trochę "wyduszam" w zlewie. Potem 1-2 płukania, zależnie od potrzeb (albo jest piana z mydła, albo jej nie ma, zazwyczaj już po jednym płukaniu nie ma). Potem do kolejnej wody wlewam z pół szklanki octu (im więcej wełny, tym więcej octu) i zależnie od barwników dodaję albo nie dodaję soli. Do Kakadu do wełny czy Ashford dodaję łyżkę soli, do Kakadu uniwersalnej (można nią spokojnie farbować wełnę), z wyjątkiem sytuacji, kiedy mam w planie też szary, oraz do Luvotexu dodaję ze dwie garście. O Jacquardzie nie piszę, wyrzuciłam. Mieszam tę sól i ocet w wodzie, kiedy mi się woda nalewa, a potem przesuwam w to wełnę, która znów jest odsunięta na brzeg zlewu i zostawiam na 15-20 minut.

W tym czasie robię ciasto, bo i tak nie mam dostępu do zlewu. Ciasto wkładam do piekarnika. Wełny nie odciskam, tylko ją wyciągam i gnam z rondlem pod cieknącą wełną do łazienki, żeby ją powiesić na kranie. Chyba że farbuję więcej wełny, to robię to wszystko w wannie (nic się akrylowi nie dzieje, nawet jeśli wełna po farbowaniu ostro puszcza! uspokajam, bo o takich lękach też już słyszałam), wtedy do wygodnego kranu mam bliżej. Niech obcieka.

Krok 2: przygotowanie barwników i reszty
W tym czasie przygotowuję kram do farbowania. Na blacie w kuchni kładę kawałek folii. Wstawiam wodę w czajniku, żeby się zagotowała. Przygotowuję słoiczki na barwniki, przynoszę barwniki. Wsypuję do słoiczków po trochu tego, co bym w nich chciała mieć i tyle, ile mi się wydaje, że potrzebuję. Zalewam to wrzątkiem w takiej ilości, żeby było mniej więcej tyle, ile wejdzie w wełnę.


Jeśli robimy konkretny kolor z jednego barwnika, nie należy go sypać za wiele, zawsze można dosypać do już rozpuszczonego, żeby uzyskać większą intensywność. Zawsze lepiej zrobić za dużo, niż za mało roztworu. Nie otrujemy tym sąsiadów, mają atesty. Jeśli robimy kolor z kilku barwników (tak jak w tej sytuacji, z tych barwników mam tylko 4 podstawowe, więc praktycznie każdy kolor robię sama), możemy je w ramach jednej firmy dowolnie mieszać (w ramach różnych firm bezpieczniej po próbie). Żeby wiedzieć, co nam mniej więcej wychodzi, bo kolor w słoiku, to nie będzie kolor na wełnie, po pomieszaniu łyżeczką, wlewam kroplę na biały papierowy ręcznik i dodaję do słoiczków po trochu tego i owego aż uzyskam mniej więcej to, co chcę.

Jak widać, bliżej temu, co na papierze do suchej gotowej wełny niż temu, co wsiąkło w wełnę. Czyli liczę się z tym, że po wyschnięciu będzie jaśniej i mniej intensywnie. Jak już mam w słoikach mniej więcej to, co chcę, dolewam do nich po kilka łyżek octu (znaczy: chluszczę, no tak z ćwierć szklanki na to, co widać). Do Luvotexu i uniwersalnych obowiązkowo dodaję sól (od łyżeczki wzwyż, zależnie od ilości wełny). I w słoiczkach już mam gotowe barwniki do farbowania.
Potem przynoszę rolkę folii do pakowania (9-15 zł na allegro) albo wyciągam folię spożywczą. Spożywcza oddychająca jest lepsza do farbowania, tylko jest o połowę węższa, bardziej wiotka i fatalnie się tnie. Spożywczej można ułożyć dwa pasy jeden obok drugiego na zakładkę, same się "złapią".
Krok 3: farbowanie
Na tej folii układam obciekniętą (trochę ją ewentualnie na końcach odciskam, nie wykręcam) wełnę.


Ja mam maleńką kuchnię, jak widać. Ale jak ktoś ma większą, to może mieć jeden pas czesanki i na nim wszystkie kolory świata. Przy takim ułożeniu jak na zdjęciu kolory powtarzają się nie sekwencja za sekwencją, tylko sekwencja w te i nazad, w te i nazad.  Jeśli chcemy farbować dokolusia (na przykład chcemy mieć powtarzającą się pełną tęczę) możemy ułożyć czesankę w torbie foliowej (takiej z supermarketu chociażby) dookoła, jak na zdjęciu poniżej (tylko na tym zdjęciu jest rzecz przygotowana do piekarnika, więc w folii do pieczenia, nie w torbie; torba jest wygodniejsza, jeśli gotujemy).


No i teraz nakładamy te przygotowane barwniki. Ja to robię gąbeczką w grubych rękawicach. Gąbeczka jest zużytą gąbką do mycia naczyń, z odzysku, zwykle rozciętą. Robię  grubych gumowych rękawicach, bo w aidsówkach nic nie czuję. Ale jeśli ktoś może ten lateks, to lepszy.


Nie ma obowiązku nakładania gąbką, można pędzlem, można wlać barwniki do butelek po mineralnej (tych z "dzióbkiem" do picia) i polewać, regularnie, bądź nieregularnie (typowa metoda farbowania kolorowych, ręcznie farbowanych włóczek Araucanii, tylko w innej skali), można tylko spryskać różnymi kolorami (bardzo ciekawie wychodzi we włóczce, w czesance nie próbowałam). Jak kto lubi i co chce uzyskać. Przy nakładaniu pokazaną metodą, warto sprawdzić, czy nam barwnik przeszedł na "wskroś" (odgiąć pasmo po prostu) i w razie potrzeby natepować barwnik od spodu też.
Jak już mamy barwniki na wełnie, to: jeśli chcemy, by kolory nam podciekły jeden w drugi, tak to zostawiamy, jeśli chcemy mieć mniej rozmyte przejścia między kolorami, zbieramy trochę tej wilgoci papierowymi ręcznikami.
Potem składamy folię.

Zwijamy w stronę, w którą ma nam ewentualnie podciekać kolor w kolor, dokładnie zwijając wystające brzegi folii. Ten końcowy dopiero, kiedy już wypchniemy z całego rulonu powietrze.



Krok 4: gotowanie (albo pieczenie, no, "pasteryzacja" znaczy się)
I wkładamy do gara. Ja wlewam do gara ok. 2 cm zimnej wody. Na garze zawieszam metalowy durszlak. Do durszlaka wkładam moje zwinięte dobro, tak żeby było w pionie. Jeśli się je ułoży w poziomie, barwnik, który jeszcze nie wniknął w wełnę, przemieszcza się wraz z wodą w dół i zaraz po odgrzaniu wnika, a potem jest go w roztworze mnie i mamy z jednej strony taśmy jaśniej, z drugiej ciemniej. 


Włączam gaz, czekam aż się szybciutko zagotuje woda w garze, przykręcam do minimum, przykrywam pokrywką i wpadam co 15 minut, żeby mój rulon obrócić o jakieś 120 stopni, by mi się równo grzał. Można też, i tak jest wygodniej (tylko ja w tym momencie zazwyczaj wyjmuję ciasto i mam niestety rozgrzany do 180-200 st. piekarnik), włożyć to w żaroodpornej formie do piekarnika, nastawić na 100 stopni i od momentu, kiedy zgaśnie kontrolka grzania (czyli piekarnik będzie rozgrzany do 100 stopni - u mnie jakieś 20 minut) ustawić na 40 minut. I wtedy to już o niczym nie muszę pamiętać i niczego obracać.
Po czym zabieram ugotowane (albo upieczone) na balkon i zdejmuję durszlak z gara. Zostawiam to wszystko, żeby ostygło.

Jeśli tracę cierpliwość, to gdy trochę przestygnie, rozwijam, żeby szybciej stygło, ale zostawiam w folii.
Krok 5: utrwalanie, pranie, suszenie
Ostygnięte zabieram i po zdjęciu folii (w folii nie powinno być już żadnego koloru, wełna powinna wchłonąć cały barwnik, a jeśli w folii jest woda, to przezroczysta, chyba, że barwnika było za dużo i wełna nie dała rady go wchłonąć, to ten nadmiar powinien nam się zaraz sprać, chyba że to Jacquard, to będzie puszczał do końca świata) wkładam do wody w mniej więcej temperaturze wełny, do której dolałam co najmniej pół szklanki octu na 5-7 litrów. Z solą ewentualnie jak przy przygotowaniu wełny. Zostawiam na 15-30 minut.


 Spuszczam wodę z octem, odciskam (znów jak na początku, nie wyjmuję tego ze zlewu, ostrożnie przesuwam i odciskam). Wlewam kolejną wodę, dodaję płyn do prania wełny z lanoliną (nie mydło, koniecznie z lanoliną, czyli Perwool, Perłę, Wirek czy co tam), naduszam kilka razy, spuszczam wodę, dwa razy płuczę i znów wieszam na kranie do obcieknięcia.


Jak obcieknie, zabieram na balkon. i układam do schnięcia. Wełna nie będzie w tym momencie puchata, nawet jeśli będzie cienkim paskiem, to nie znaczy, że jest sfilcowana. Gdy troszeczkę podeschnie ja lubię ją rozskubać na puchato i ułożyć tak, żeby się nie zwieszała, wtedy schnie błyskawicznie.


No i już. Jakby jakieś pytania, to poproszę, jeśli wiem, to powiem. Może o czymś zapomniałam (już tyle razy zdarzało mi się czytać szczegółowe instrukcje bez tej jednej, kluczowej informacji!). Aha, jeśli bawimy się w to dość często, warto zaopatrzyć się w maseczkę albo gazą zawiązać usta i nos. Chemiczne barwniki rozpuszczone są niegroźne, ale w proszku (a to wszędzie fruwa, cholerstwo, a potem opada) i owszem, w masie mogą być. Nie zdarzyło mi się, żeby kwasowe barwniki zafarbowały mi blaty czy gres. Zmywa się bez szemrania, nawet po kilku godzinach, tego zatem nie ma sensu się obawiać i czynić cudów, żeby coś nie kapnęło. Kapnęło, zmyje się. Z rąk też (trudniej z paznokci). To naturalne barwniki są trudniejsze do zmycia.

38 komentarzy:

  1. Prawdę gaździno gadacie :)
    Taką samę metodę farbowania na parze opisuje Gail Callahan w swojej książce " Hand Dyeing Yarn & Fleece".
    Do moczenia wełny przy barwnikach ashforda nie dodaję jednak soli, a właśnie płynu do naczyń ( czego nauczyłam się bezpośrednio od Państwa Ashfordów). Namiętnie za to je mieszam z Jacqurdami, które wielce sobie cenię.
    Ciekawa jestem Twoich opinii, bo widzę, że miałaś inne doświadczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to mi ćwieka zabiłaś. Zajrzałam nawet do Callahan, bo na półce mam, i nie znalazłam tej metody. Ta książka zasadniczo stoi, i tylko stoi, na półce, ponieważ z mojego punktu widzenia jest właśnie szczegółową instrukcją do niczego, bo bez kluczowych informacji. Co zresztą widać na pierwszy rzut oka po tym, jak została wydana. Kiedy widzę pełny kolor, tysiąc zdjęć, piękną twardą oprawę, a w środku skoroszytową sprężynkę, to zaczynam mieć wiele wątpliwości. Jest tam wprawdzie wzmianka, że można grzać na parze na s. 23, że można farbować włóczkę w jednym kolorze, stopniując odcienie tego koloru w kółeczko na s. 55-57, jest ręczne malowanie czesanki na s. 98-100, ale nie ma nic wspólnego z tym, co pokazuję, za to ten efekt, który pokazuję (a który wszystkie uzyskujemy), wg pani Callahan najlepiej uzyskać (na włóczce) metodą budowania rusztowania nad garem i parzenia sobie rąk na s. 120-121, nadal bez szczegółowej instrukcji. Ja się oczywiście z tą wiedzą nie urodziłam. Na polskich blogach nie znalazłam instrukcji, choć, owszem, panie umiały, ale nie zdradzały jak. Znalazłam tu: http://www.gfwsheep.com/rov.inst/rov.inst.html.
      To jest dokładnie ta metoda, zmodyfikowana z czasem dla własnych potrzeb. Udalo mi się za to kupić znakomitą książkę na temat farbowania naturalnymi metodami, niedużą, w broszurowej oprawie. "Colours from nature" Jenny Dean - doskonały podręcznik, dla mnie trudny, bo mnóstwo tekstu, a ja słabo władam angielskim. Ale tam instrukcja jest precyzyjna. A autorka uczciwa. Robi kasę i na książkach, i na kursach, i na farbowaniu. Chyba ludzie jej ufają i chcą wiedzieć więcej.
      Sól dodaję na wszelki wypadek do Ashford i Kakadu do wełny w ilości niewielkiej, do Luvotexu (na jego własną prośbę) i barwników uniwersalnych (czyli tych do tkanin) w ilości sporej, bo to on utrwala te barwniki, ale w wypadku wełny potrzebny jest kwas, stąd ocet jako główny utrwalacz, bez kwasu wełna nie zechce się wysycić barwnikiem. Płyn do naczyń jest w istocie potrzebny tylko do ciepłych barw z udziałem czerwieni, ponieważ katalizuje rozpuszczanie się niektórych składników barwnika. Są natomiast barwniki, które przy soli po farbowaniu natychmiast "spadają" z wełny, podczas kiedy ich "siostrzyczkom i braciom" z tej samej firmy sól jest kompletnie obojętna. Jest to więc wyłącznie kwestia doświadczenia.
      Do Jacquarda mam pretensję o to, że "puszcza". Jeśli się nie zna barwników, to się je sprawdza - o tyle moja wina. Nie sądziłam, że Jacquard jest tak wydajny. Zrobiłam czerwono-pomarańczowo-żółtą wełnę. I moje szczęście, że żółty jest w pełni wysycony, bo czerwień po półtora roku nadal puszcza jak wściekła (przy praniu mam krew w umywalce). I gdyby nie pełne wysycenie żółtych partii, miałabym je co najmniej łososiowe, gdybym przeprała w trochę cieplejszej i lekko kwaśnej wodzie (a na to człowiek na wyjeździe wpływ ma żaden, i wiedzę o tym też). Dlatego tak się zachwyciłam Ashford, gdzie nadmiar barwnika "spada" w pierwszym praniu. I spokój.

      Usuń
    2. Mam wrażenie, że Cię dotknęłam, co żadną miarą zamiarem moim nie było.

      Obie pozycje, jakie wspominasz posiadam, znam i przeczytałam ( chyba ze zrozumieniem , ale w sumie to może tylko domysły ;) ) . Odbyłam parę szkoleń z farbowania…. nie jest moją intencją wprowadzanie zamieszania. Po prostu każdy z procesów, jaki opisałaś i sfotografowałaś w książce Callahan jest, choć to prawda nie do każdego jest zdjęcie. Prawdą też jest , że nie jestem negatywnie nastawiona do Callahan, nie czuję się oszukana, że kupiłam jej książkę i być może niepotrzebnie pozwoliłam sobie na takie porównanie. Może zmyliło mnie podobieństwo użytych przez Ciebie i Callahan technik ( mieszanie barw i sprawdzanie ich na papierze, str 51, użycie worka foliowego do mikroweli str. 24, układanie wełny lub czesanki w „ castle „ str. 55, malowanie czesanek, str95 - 99,farbowanie całych szpul wełny str.105) i sposobów ich fotografowania.

      Po zapoznaniu się z Twoim opisem doszłam do wniosku, że prawie wszystko ( poza zawijaniem w folię ) jest również u Callahan. Zawijanie w folię, składanie jej wraz z czesanką i malowanie jest w Get Spun , Symeon North, str. 30 ). Co nie jest zarzutem. Nie miałam świadomości, że stać się może.

      Usuń
  2. Aaaaa, no i jeszcze jedno, chyba kluczowe. Ocet dodaję tylko w chwili mieszania barwników, po prostu dolewam go jako drugi składnik po wodzie. Następne kąpiele octowe omijam. Głównie dlatego, że duża ilość octu, nawet ta wypłukana, osłabia czesankę, a za duża może spowodować, że włosie będzie się kruszyło jak spalona trwała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to wyjmijmy kalkulator: 0,1 l dziesięcioprocentowego octu na najmniej 5 l wody, to jest jedna setna litra kwasu octowego na litr wody, czyli na 5 l to jest dwie tysięczne czystego kwasu octowego w roztworze. I traktuję tym martwe białko, czyli kudły. Ja grzybki i ogórki marynowane robię w stosunku: 1 część octu 10% do 5 części wody (bo nie lubię za kwaśnych). To znaczy, że do mało kwaśnych grzybków dodaje zalewę, w której jest 0,2 l octu na litr wody, czyli dwie setne czystego kwasu octowego w roztworze. Znaczy dziesięć razy więcej niż w tym, którym traktuję owcze kudły. To chyba powinnam skonać, bo traktuję tym żywe białko, w dodatku w tym miejscu, które źle znosi wszelki kwas w nadmiarze. A już wszyscy, którzy kupują gotowe albo robią przetwory wg Kuchni polskiej, z pewnością powinni wąchać kwiatki od korzonków. To sprawa jedna.
      A żeby lęk przed octem w okolicy wełny nie spowodował wrzodów szybciej niż ten wypijany bez rozcieńczenia na pusty żołądek, to argument numer dwa. Jak metodą domową sprawić, by włosy pięknie błyszczały, czyli żeby się zamknęły łuski włosa (bo stąd ten połysk)? No octu trzeba dodać do wody przy ostatnim płukaniu! I potwierdza to znana mi, nieżyjąca już pani, która do kosmetycznej szkoły chodziła z Heleną Rubinstein. A chemia która była w płynach do trwałej (bo aktualnie używa się już czegoś zupełnie innego) nie ma nic wspólnego z octem. Skóra, to twór podobny do włosów, ma kwaśne pH i szkodzą jej alkalia. Alkalia otwierają łuski włosa, żeby mogły wniknąć we włos farby, kwas w odzywkach do włosów farbowanych je zamyka, a tym samym zachowuje barwnik, który wniknął i wzmacnia włos. Nie bój się, lej ten ocet. Nic Ci się od octu nie pokruszy ani nie osłabi. Zwłaszcza od octu w takim stężeniu. Tyle o chyba "kluczowej" zaiste informacji.

      Usuń
    2. Ja mało octowa jestem. Ogóreczków i grzybków nie jadam. Nie dlatego żebym bała się rozpuszczenia żołądka – ot, nie moje smaki. W żadnym razie nie twierdzę, że ocet jest szkodliwy, choć w dużych ilościach na pewno.

      Zasady przygotowywania farb stosuję zgodnie z zaleceniem producenta. Uznałam, że może jednak wie na ten temat więcej. To właśnie producent zaleca dolewanie octu do farb, nie na czesankę i nie do płukania, co nie znaczy , że tak nie można. Myślę, że rozumiem angielski termin „ acid dyeing”, ale dziękuję za wyjaśnienie. Kluczowa różnica odnosiła się do dolewania octu do rozrabianej farby.

      Zła trwała była przykładem na łamliwość włosa . Chodziło o efekt , a nie podobieństwo procesu chemicznego. Oczywiście, że włosy ( jedwab też )lśnią po octowej płukance. Nie pisałam, że nie. Ale, gdyż i ponieważ widziałam czesanki wysuszone octem będę używała go ostrożnie. Pisałam bardziej o umiarze bez zarzutu, że Ty używasz go za dużo.
      To nic osobistego.

      Usuń
    3. Nie mam Get spun, ale jeśli mówisz, że to dobra książka, kupię sobie na pewno. Dzięki za wskazówkę.
      Mnie Callahan rozczarowała. I nadal twierdzę, że jeśli się chce uzyskać dość regularny multikolor w czesance, a w ogóle nie wie się, jak do tego przystąpić, to z rozsypanych po książce fragmentów informacji bardzo trudno jest skorzystać i złożyć do kupy instrukcję. Zaś dla osoby, która już od jakiegoś czasu farbuje, nie ma w tej książce nic, czego by już nie wiedziała. Szkoda, że nie ma wirtualnej czytelni, w której można by każdą książkę przed zakupem w całości przejrzeć i ocenić, na ile dla konkretnej osoby będzie przydatna. Zresztą: wiedzę zawsze czerpiemy skądś, a metoda, którą pokazałam, jest wszak tylko jednym z wielu sposobów, a ja nawet nie roszczę sobie praw do jej autorstwa i wskazuję, skąd się wzięła u mnie. Więc o to, kto ją wymyślił, chyba nie warto się spierać, zwłaszcza że już ją posiadłyśmy.
      Z barwnikami Ashford doświadczeń mam niewiele, bo trzy. Niemniej ćwierci złego słowa o nich nie powiem. Stosowałam jedynie w folii, dlatego skorzystałam ze swego zestawu środków bezpieczeństwa, bo instrukcja (ta, którą mam) opiewa na farbowanie w garze, w wodzie. Ale muszę spróbować. Jeśli w istocie te dwie łyżeczki octu na 200 g wełny, rozdzielone do wszystkich słoiczków z barwnikiem, wystarczą i kolor nie będzie puszczać i będzie trwały, tym głośniej będę mówić o ich zaletach. Bo chociaż octu się nie boję, to jego zapachu nie lubię, a u mego męża wręcz wywołuje on nagłe poty, co sprawia, że o farbowaniu w jego obecności mowy nie ma. W kuchni więc praktycznie (oprócz przetworów - klasycznie oraz śliwkowego sosu Chop suey do wieprzowiny - balsamiczny, nie spirytusowy) nie używam. Muszę spróbować utrwalania kwaskiem cytrynowym, pewna pani ze sklepu zielarskiego twierdziła, że ona tak robi.
      Ale "grzybki w ślinie" kocham, pocieszają mnie jak czekolada wiele innych kobiet.
      Naprawdę nie miałam zamiaru pouczać Cię, ani w sprawie farbowania, ani tym bardziej w kwestiach językowych. Jeśli tak to zabrzmiało, bardzo przepraszam. Mnie po prostu zakręciło na farbowanie wszelakie, nie tylko wełny, dlatego stosuję rozmaite barwniki, nie tylko kwasowe, i metodą prób i błędów (tak, niestety również i głównie błędów, moich, nie producentów barwników!!!) sprawdzam, co i jak się da zrobić. Oszalałam kiedyś do tego stopnia, że chciałam odtworzyć w domu proces farbowania anilany barwnikami chromowymi (no, nie potrafię! Na szczęście!). Ale nie czuję się guru w tej sprawie i jeśli Cię uraziłam, jeszcze raz bardzo przepraszam.

      Usuń
    4. Masz rację. Ja również uczę się na swoich błędach, mimo szkoleń i bliskich kontaktów z osobami,które robią jakąś rzecz od lat. Myślę, że to dobra metoda. Podobnie jak Ty, nie chciałam pouczać, a podzielić się tym, że można inaczej.
      Chcę też podkreślić, że wiem, jak wiele zabiera czasu poskładanie wiedzy z różnych miejsc i podzielenie się nią z innymi. Doceniam to :)

      Usuń
  3. Ach piękne kolory... Świetnie wszystko wyjaśniłaś i na pewno się przyda :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się bardzo cieszę. Nigdy nie czuję się pewnie w takim "mądrzeniu się", bo przecież zawsze ktoś może się poczuć urażony, że takie truizmy mu się podaje. Ale kiedyś pragnęłam tych truizmów jak kania dżdżu, a nikt w tym kraju jakoś się nimi nie miał zamiaru dzielić. To może jeśli ktoś teraz będzie szukał, trafi. Te multikolory to się właściwie tylko na skarpetki albo chusty nadają. No, ale zawsze można sobie tą metodą cieniowaną włóczkę w jednym kolorze zrobić na sweterek i też będzie piknie.

      Usuń
    2. No coś Ty, ja bym z tego wesoły sweter zrobiła :))

      Usuń
  4. Świetna instrukcja - dziękuję bardzo! Będę musiała kiedyś ten sposób wypróbować, chociaż "zabawy" przy tym trochę jest :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Frasiu kochana, musi minąć jakiś czas. Jak już dopadłam tę obcojęzyczną instrukcję, co ją podałam w odpowiedzi na pierwszy komentarz Fanaberii, zachwyciłam się, ale zanim mi się gąbka do naczyń zużyła minął jakiś czas. W międzyczasie kilkakrotnie dzwoniłam do Kakadu, prowadziłam mailową dyskusję z Trans-kolorem (taka mała firemka w Podkowie Leśnej, która nie sprzedaje w ani jednym sklepie w Warszawie!!!), zapominałam w hipermarkecie na cotygodniowych zakupach o gumowych rękawiczkach itp. Dobre dwa miesiące minęły zanim zgromadziłam potrzebny kram (bo jeszcze folia, garnek, metalowy durszlak...) Ale nawet jak już wszystko miałam, to myśl, że ten pieprznik w kuchni muszę zrobić, a potem posprzątać, powstrzymywał mnie skutecznie. Aż któregoś ranka musiałam, no, musiałam. I wtedy okazało się, że to nie więcej niż 2 godziny (na 80 deko włóczki) plus to gotowanie, stygnięcie, pranie, ale to już detale. Za trzecim razem farbowałam już "w międzyczasie". To dobre zajęcie, jeśli masz akurat zapotrzebowanie na sprzątanie, pranie, prasowanie, pieczenie... Nie tracisz wtedy ani minuty i nie masz nieczystego sumienia, że coś z tego powodu zaniedbałaś.

      Usuń
  5. Dziękuję :D duży buziak jeszcze raz :* czuję się zachęcona, tym bardziej, że mój baranek od Pana Romka kolor ma niewyględny, mam pytania dwa,
    pierwsze prawie oczywiste, tą samą metodą można farbować też uprzędzioną wełnę? bo ja zaczęłam prząść tego baranka (hura przędzenie jest przyjazne dla moich łokci)
    tak się składa, że wolę ufarbować włóczkę, bo czesanki nie mam w tak wygodnej taśmie.
    Drugie pytanie dotyczy piekarnika, nie wiem czy poprawnie zrozumiałam, wkładam czesankę lub wełnę do piekarnika, nastawiam na 100 st. i po wyłączeniu kontrolki, trzymam jeszcze tyle samo min. piekarnik włączony? czy wyłączam piekarnik i czekam aż wystygnie?
    Na razie tyle, jak coś mi jeszcze nie będzie dawało spokoju to będę nękać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i kolorki na czesance są świetne takie wesołe

      Usuń
    2. No i nasunęło mi się 3 pytanie, czy jeśli mam do pofarbowania większą ilość wełny i do gara się nie zmieści, czy mogę sobie je pokolorować jednocześnie, żeby w miarę były takie same, i gotować jedną po drugiej czy wtedy tylko zostaje piekarnik

      Usuń
    3. Pytanie 1: Ja zaczynałam od włóczki wełnianej, krótko mówiąc - u mnie przędzenie wzięło się z farbowania, nie odwrotnie. Nie ma żadnej różnicy, oprócz tej, że włóczkę sfilcować jest znacznie trudniej niż czesankę, czy w płacie, czy w taśmie. Niesie to jednak pewne ograniczenie. Jeśli barwisz czesankę, możesz uzyskać długie odcinki kolejnych kolorów, bo przecież wyprzędziesz z krótkiego odcinka czesanki (właściwie niedoprzędu) znacznie dłuższy odcinek nitki, niż Ci wyjdzie z farbowania włóczki. I jeśli farbujesz włóczkę na multikolor, to w robótce wychodzi Ci "sieczka" kolorystyczna (po kilka, kilkanaście oczek w jednym kolorze.
      Farbowanie też nie powinno zmęczyć łokci, bo nie wykręcasz, tylko odciskasz wełnę, a nakładać farbę i zwijać możesz spokojnie z nieruchomym łokciem. Tylko układanie wymaga zginania i skręcania łokcia, ale jeśli rozłożysz na podłodze, też nie powinno boleć zanadto.
      Ach, no i jeśli myślisz o farbowaniu tej pięknej włóczki (co ją wrednie "mopami" nazywałaś) z wełny z jedwabiem, to wełna (z mojego doświadczenia, ale słyszałam też, że inni mieli doświadczenie wręcz przeciwne) trochę "lepiej" przyjmuje kolor niż jedwab, no, w każdym razie wszyscy twierdzą, że inaczej, więc pewną "cieniatość" masz w to wpisaną. A druga rzecz to robótka z mieszanek albo czystego jedwabiu. Jedwab się po praniu rozwleka. Dlatego ja, nauczona (smutnym) doświadczeniem, wolę zrobić coś ciut przymałe, uprać i wtedy mam dobre albo ciut przyduże, a nie o pięć rozmiarów większe.
      Pytanie 2: Nie farbowałam w piekarniku włóczki, farbowałam czesankę. Ja jej nie wstawiam, jak każe Callahan, na garze i parze. Po prostu pakuję w folię do pieczenia (tzw. rękaw, ale rozcięty z jednej strony) albo w folię do mikrofalówek (odporna do 140 st.) i wkładam do żaroodpornej szklanej formy w tej folii, na sucho. Nie chcę tego kłaść wprost na blasze z różnych względów. Jak chcesz wiedzieć, z jakich, daj znać, wytłumaczę. Mam fajny piekarnik, bo se mogę różne rzeczy naustawiać, i za to go kocham. Wkładam do zimnego piekarnika, jemu dochodzenie do żądanej temperatury zabiera jakieś 20 minut, czyli jak chcę, żeby mi efektywnie grzał na 100 stopni przez 40 minut, to go ustawiam na 100 stopni i żeby mi dzwonił za godzinę. I idę np. prasować, przestaję się interesować, co tam do niego włożyłam. Tylko ta wełna (czy czesanka, czy włóczka) musi być solidnie nasączona, a pakunek szczelny, bo jak odparuje, to nie wiem, co może być, jeszcze mi się nie zdarzyło. Jak mi piekarnik zadzwoni (po godzinie od włożenia i ok. 40 minutach efektywnego utrzymywania temp. 100 st.), wpadam, wyłączam piekarnik, chwytam łapkami za formę i niosę na balkon, żeby mi stygło.
      Komplement za kolorki bardziej należy się Asi.
      Pytanie 3: Tylko raz w życiu farbowałam więcej niż 80 deko na raz, na życzenie jednej pani Danusi. To było 1,5 kilo włóczki. I zrobiłam to tak, że rozrobiłam dostatecznie dużo barwników na dwa farbowania po 75 deko. Najpierw nałożyłam kolory na jedną partię, zawinęłam, dałam do gara i to się gotowało. A ja w tym czasie nakładałam kolory na drugą partię. W międzyczasie obracałam tę gotującą się wełnę, i nie przejmuj się, że Ci trochę wystaje znad durszlaka, a pokrywka "wisi" u góry na zwoju. Jeśli obracasz, powinna się na wskroś "przegrzać". I tak mniej więcej, jak już miałam gotową i zwiniętą drugą partię, pierwsza była już ugotowana. Więc pierwszą wyjęłam i wyniosłam do stygnięcia, a w durszlak wrzuciłam drugą. Pani Danusia była bardo zadowolona. Ja też nie dostrzegłam różnicy.

      Usuń
    4. Za dużo napisałam i na jeden raz nie chciał przyjąć skubany system. No to cd.
      Pytanie 4, którego nie zadałaś: Czy możesz tak też farbować runo od pana Romana? Możesz! Nie próbowałam na multikolor, tylko w foliowe paczusie oddzielnie pakowałam po trochu w pojedynczych kolorach. Kolorki wyszły ładnie. Ale zrobiłam źle, bo surowe ufarbowałam i potem przy czesaniu sie ta brudna szmata robi, bo żeby wyczesać, to trzeba czesać i czesać i one (kolorki znaczy) się za mocno miksują. Następnym razem ufarbuję wyczesane runko i tylko z lekka potem zmiksuję kolorki na szczotkach.
      I nie wiem, co jeszcze, jakby co, to pisz.

      Usuń
    5. Dzięki :D wszystko zrozumiałam, mopów z south americana nie będę farbować, bo mają za ładny kolor jak na surową wełnę, włózki z alpaki z jedwabiem też nie- zrobiłam już czapkę i na przerobienie czeka jeszcze 100g z lekkim okładem na szalik. Ja w ogóle lubię naturalne wełniane ecru' mam sporo rzeczy z babcinej wełny, które są właśnie w tym kolorze i dobrze mi z tym (choć po prawdzie z farbowaniem tych włóczek jest pewne ryzyko, bo część wełny jest tylko uprzędziona i leżakująca 20 lat a część już była przerobiona i pruta, teraz leży wszystko w gałkach i na pierwszy rzut oka nie widać która jest która. I już tak miałam, że wrzuciłam do gara 600g i wyciągnęłam 500g cyklamenu i 100g znaczenie ciemniejsze- taka mocna ćwikła, na szczęście rozmiary mam takie, że spokojnie na sweter starczyło ok 400g).
      Farbiarskie zamiary mam wobec tej wełny od Pana Romka właśnie, mimo że lubię naturalny, to ona ma jednak taki żółtobury kolor- nie podoba mi się. Ja wiem o tym, że farbując wełnę wyjdą mi krótsze zmiany kolorów, ale szczerze mówiąc myślałam na razie o 2 kolorach lub melanżu jednego. No zobaczę jak uprzędę, bo pomysł mam co do niej ambitny, chyba za ambitny jak na moje możliwości, ale czasami zuchwałość popłaca.
      Nie chcę farbować czesanki, bo choć runo było zgręplowane to jednak nie jest rewelacyjne, nawet dobre nie jest a jedynie dostateczne (spanoszyłam się na tych czesankach z taśmy) ogólnie w tej beli panuje ogromny bałagan, każdy włosek w innym kierunku i do tego kulki. Dlatego pojedyncze kępki przed przędzeniem przeczesuje jeszcze, kulki i tak są i muszę je z nici wyskubywać, ale przynajmniej włosy mają jaki taki kierunek nadany i ładnie się do nici zabierają.
      I jeszcze zdańko o moich łokciach, bardzo dziękuję za troskę :D nie jest tak źle żebym całkiem nimi nie ruszała, trudność sprawia mi mocne zgięcie i mocny wyprost, czyli przy odrobinie uwagi i czasami kombinacji domowe czynności wykonuję :)
      Teraz ja się przydługo rozpisałam

      Usuń
  6. Masa pracy, podziwiam Cię:)
    Kolorki są świetne, czekam aż skręcisz:)
    Te poprzednie tez cudne - w różu i fiolecie:)
    Pozdrawiam Marlena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, dobrze, że już jesteś. Z tymi rodzinnymi sprawami to czasem miesiącami się ciągnie, ja kwiecień musiałam wykreślić z życiorysu w całości. Fajnie, że Ci się podoba. Pracy wcale nie jest dużo. To jest dużo pisania, ale roboty niewiele. Ja się w dzieciństwie niewiele bawiłam, to teraz odrabiam te niepokolorowane "kolorowanki" i naprawdę ciesze się przy tym jak dziecko.
      Pozdrawiam chłodniutko (już chciałam napisać "cieplutko", ale się opanowałam, bo poczułam jak mi pot cieknie po plecach)

      Usuń
  7. Muszę wypróbować ten sposób. Nie wpadłabym na to,żeby inspirować się malowanymi ścianami przy farbowaniu wełny, ale czas zmienić myślenie, zamiast malowania farbować...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, Asieńku, no właśnie. Widzisz, jak możesz człowieka zainspirować? Czy malujesz, czy farbujesz, i tak jest pięknie!

      Usuń
  8. Nawet nie wiedziałam, że metoda jest tak opisywana i rozpisywana z nazwiskami włącznie. Ja to się nie znam, oczytana w mądrych książkach nie jestem, ale to chyba najpopularniejszy sposób farbowania. Kwestia tylko sposobu nanoszenia na czesankę barwnika. Polewanie, gąbka, pędzel, etc... ;-)
    Bardzo ciekawi mnie efekt ostateczny, czyli dzianina.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja mam jeszcze jedno pytanko, czy tym sposobem farbowałaś mieszanki wełny z jedwabiem? Bo właśnie dostałam taki cymesik do rabowania a z tego co wcześniej wyczytałam to jedwab woli zimne farbowanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedwab farbowałam tylko w gotowej nitce, tą metodą. I solo, i w mieszance z alpaką (Dropsa). Nie farbowałam mieszanki z jedwabiem w czesance. Jedna leży i czeka, ale nie mogę się zdecydować na tonację, więc chyba jeszcze poczeka.

      Usuń
    2. No bo ja nie dopisałam że mnie o nitkę właśnie chodzi, to fajnie, to jutro ocet na liście zakupów obowiązkowo :D

      Usuń
  10. Dzięki za tak obszerny opis. Właśnie totalnie sfilowałam około 0,5 kg czesanki.

    OdpowiedzUsuń
  11. Czy kiedy 'pieczemy' w naczyniu żaroodpornym to należy przykryć wełnę? I co jeżeli nie pieczemy wcześniej ciasta? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że przykryć, niekoniecznie pokrywką, ale ponieważ kładziemy wełnę w folii (ten kominek pośrodku "wianuszka" jest ważny, żeby nam się kolorki nie rozlały!), to jakby owijamy ją od góry ta folią, która nam wystaje dookoła, tak, żeby ten "wianek wełny był w czymś na kształt "rury" z folii. Jeśli nie pieczemy wcześniej ciasta, to albo dłużej (o czas nagrzewania sie piekarnika) trzymamy wełnę w piekarniku, albo wcześniej rozgrzewamy piekarnik, jak przy wszystkim innym. Jeśli wełna jest przyzwoicie owinieta tą folią, to nie powinna wyschnąć podczas "pieczenia". O rany, dawno tą metodą niczego nie robiłam :-)

      Usuń
  12. Właśnie sie szykuję do mojego pierwszego farbowania i mam pytanie, czy folia sie nie stopi w piekarniku.....? Bo tylko ta kwestia budzi moje wątpliwości.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie używałam folii spozywczej ani tzw. streczu, tylko folii do mikrofalówek. Nie stopiła się, bo w założeniu jest przeznaczona do temp. do 140 st. C, a tej temperatury przy farbowaniu nie przekroczysz, wszak piekarnik nastawiasz na nie więcej niż 100 st., a jeśli farbujesz naturalnie, to nawet tyle nie potrzeba, a czasem nie wolno.

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję :-) Dziś się za to wzięłam, folii nie udało mi się zakupić i owinęłam w normalną i gotowałam nad para 30 minut. Chyba wystarczyło. farbowałam Kakadu do wełny, kolory sa nasycone, woda wyleciała z folii bezbarwna, ale w płukaniu w Perle puścił mi żółty i buraczek. Mam nadzieję, że to nie zaszkodzi kolorom. Czy da się coś zrobić, by powstrzymać puszczanie? Nie chciałabym chustką potem w noszeniu pokolorować siebie i ubrań.....

      Usuń
    3. Nie ma cudów, kolory z ręcznego farbowania zawsze sie trochę spierają, więc z biegiem czasu będą blaknąć i przygotuj się na to. Natomiast tym, że ci dwa kolorki troche w praniu puszczają w ogóle się nie przejmuj, niczego ci ie będą brudzić w noszeniu, na bank. Najprawdopodobniej nie zabrudzą ci też w praniu innych kolorów w tej wełnie (jeśli nie są jakoś hiperpastelowe i nie do końca wysycone). Natomiast jeśli wrzucisz ją do pralki z niefarbowaną wełną (choćby skarpetkową) np. na 40 st., to ta niefarbowana (czyli w ogóle nienasycona kolorem, "głodna" można rzecz) może ci złapać, zwłaszcza buraczek.

      Usuń
    4. Dziękuję :-) Planuję zrobić chustkę, a wełny nigdy nie piorę w pralce. Zatem blakniecie chyba się spowolni. W każdym razie i tak jestem zadowolona, bo teraz za małe pieniądze mogę sobie coś ufarbować, a nie muszę liczyć na etsy....... Moją farbowanke można zobaczyć na razie tu : https://www.facebook.com/1437269536537479/photos/a.1437892959808470.1073741828.1437269536537479/1613803638884067/?type=1&theater

      Usuń
    5. Fajna! Będzie ciapeczkowa chusta :-) Ja lubię ciapeczki!

      Usuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja jeszcze nie doszłam do etapu farbowania włóczek, gdyż w sumie to jestem dopiero początkująca. Do dziergania przekonał mnie artykuł https://alewloczka.pl/pl/blog/Dlaczego-warto-dziergac%2C-a-pozniej-nosic-produkty-z-naturalnej-welny/15 i tak na dobrą sprawę to dzięki niemu zaczęłam robić na drutach. Na razie jak się dobrze nauczę robić to wtedy może jeszcze zacznę farbować włoczki.

    OdpowiedzUsuń