Na początek miało być coś świeżutkiego, przedwczoraj zatem rzuciłam drutami i pochwyciłam torebeczkę, w której z WoW przyszło do mnie 100 g runka z jagniątek rasy Romney, podobno żyjących w hrabstwie Kent, czyli tam, gdzie ich dom. Obecnie jest ich znacznie więcej w Nowej Zelandii i Stanach Zjednoczonych, ale to sprawa inna. Spodziewałam się Bóg wie czego, bo wełna z tych owieczek to "longwool" (długa - znaczy, na taką długość jak u Wensleydale nie liczyłam, ale wszak chociaż 10 cm powinna mieć) i miała być przynajmniej z półpołyskiem. Kupiłam praną. Wywaliłam z woreczka. Oto ona:
Tu jeszcze nie było źle. Miała być kremowa i była. Zasadniczo odtłuszczona, bo trudno powiedzieć, że czysta. Na moją łapkę miękka, ze 30 mic. I tak miało być, bo te owieczki za miękkie nie są, deklarowana grubość włókienek od 29,5 do 36,2, czyli 44s-52s w skali Bradforda (przynajmniej w Stanach), wszystko się zgadzało. Dopóki nie wsadziłam w to paluchów.
Tu już widać (w tle nie bardzo gruba tkanina), że o długim kudle (a to jeden z dłuższych loków) nie ma co marzyć. Nieduża garść takich mnie więcej siedmiocentymetrowach, reszta może 2-3 cm, kupa sfilcowanych kuleczek. Wydało mi się mało prawdopodobne, że to się uda sprząść. Ale chciałam przynajmniej sprawdzić, jak się to farbuje.
Przebrałam (kupa w pranej wełnie też była, ale owcze kupy obrzydliwe nie są, na szczęście).
Uprałam - w zlewie wyglądała imponująco i zaczęłam wątpić w to, czego jeszcze przed chwilą byłam pewna, czyli że długość 3/4 tego dobra ma nie więcej niż 3 cm.
Ufarbowała, utrwaliłam, uprałam, odcisnęłam i oto ona. Na zdjęciu wygląda doskonale.
Wysuszyłam nawet, a pokazuję tylko dlatego, że zanim wpadłam na ten patent z nylonowym workiem do prania delikatnych tkanin, myślałam, że oszaleję przy suszeniu alpaki na balkonie w zeszłym roku. Ciągle biegałam na dół (z trzeciego piętra w bloku), żeby ganiać po całym osiedlu za moimi alpaczanymi kłakami, którymi (we wszystkich możliwych kolorach) było zasypane. Kłaki wisiały na drzewach, krzakach (mamy tu dużo zieleni), nawet na dopiero co zasadzonych rododendronach, leżały na ławeczkach i pod nimi. Cudnie było. Patent polecam, jeśli go ktoś jeszcze dla siebie nie odkrył - ja zwykle dokonuję wielkich odkryć znakomitych patentów już dawno przez ludzkość odkrytych. Jak się okazało, z Kent Romney też tak było. Bo gdy wełenka wyschła, postanowiłam jednak popróbować wyczesać. W końcu barwnik przyjęła fantastycznie (wniosek: Romney farbuje się łatwo i bez kłopotu, w praniu i gotowaniu nie me najmniejszej skłonności do filcowania się, a traktowałam po macoszemu).
Naukładałam na szczotce za dużo. Przekładałam nie w tę stronę, co trzeba, włos krótki, więc wyszedł bury placek:
A z burego placka jeszcze bardziej bury balas (ja zwijam w pionie nie w poziomie, ale o tem potem) z milionem drobnych kuleczek (to głównie te kudełki, które miały mniej więcej centymetr):
No, nie miałam siły wydłubywać tych kuleczek, zostawiłam, a gdy już kilka balasów wyprodukowałam, poszłam sprawdzić, co to z tego dobra w kolorze brudnej szmaty będzie, bo może nie warto się dalej szarpać ze szczotkami.
Nie za bardzo też chciało mi się używać prawej rączki do wydłubywania kuleczek przy przędzeniu, pozwoliłam więc sprawom po prostu się dziać. I oto na szpulę zaczęła się przede mną nawijać niteczka, która mi coś przypominała...
I tak niechcący i w ramach próby ratowania dziesięciu deko Kent Romney odkryłam zasady produkcji... tweedu, które ludzkość odkryła już dobre parę setek lat temu. Też chyba w ramach próby ratowania jakichś odpadów. Bo nie oszukujmy się: to, co było w nabytej przeze mnie torebeczce, nie było najlepszym futerkiem jagniątka rasy Kent Romney z jego grzbieciku, tylko najwyraźniej runkiem z jego nóżek.
Kręcę więc dalej, nawet trochę przekręcam, ba, mocno przekręcam (w końcu przy tej długości włókna muszę), i tak będę to musiała skręcić w 2-ply, bo co z niespełna stu gramów wełny można zrobić? Tylko skarpety! A ja właśnie popadłam w skarpetkowe szaleństwo (o tym też potem!), więc nawet mi pasuje. Tylko że skarpetki zrobione z pojedynczej tweedowej nitki rozpadłyby mi się szybciej niż bym chciała.
Nie koniec to zatem mojej inauguracyjnej przygody z nową owieczką. Jak uprzędę i wydziergam, to pokażę, jak się przygoda skończyła.
A owieczki rasy Romney i info o nich można sobie obejrzeć np. tu.
Dawno się nie tak nie uśmiałam czytając czyjegoś bloga:) Nie gniewaj się na mnie,ale już właśnie lecę do siebie by dać ludziom znać o Twoim istnieniu:)))) Pozdrawiam:) Ps. efekt końcowy z tej brunatności wyszedł Ci nawet fajny:)
OdpowiedzUsuńCzeszę, czeszę i do meczu czesać będę (nie, żeby futbol mnie na powrót zaczął interesować - kiedyś i owszem byłam fanką, przez jednego bramkarza Kostaryki, Conecho się nazywał i lekarzem był z profesji i do tego jakoś nie piłkarsko mu z oczu patrzało). Pies trącał moją siedemnastopunktową listę powinności i konieczności na dziś (trudno, chłop padnie z głodu!), wyczeszę to dzisiaj do dna. Jaki będzie efekt, zobaczymy! Patrz, nawet się już zastanawiałam, jak ten tweed zrobić, a tu proszę, sam się zrobił. Myślisz i masz, tylko nie zawsze w najlepszym momencie. Bardzo Ci dziękuję, inspiracjo moja!
UsuńBuziaki
Z głodu się tak szybko nie umiera ;)
UsuńNie znam się na tym co robisz ale jestem pod wrażeniem:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Marlena
Puk, puk to jeszcze raz ja, dodaj listę obserwatorów:)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, a jak? To jest ten problem z głupolstwem bloggerowym. Aż płonę z ochoty, czuję się pochlebiona waszą reakcją zaje.., tylko nie wiem jak takie rzeczy robić. Wszystkie macie takie fajne "boczki", na których można znaleźć fantastyczne rzeczy, a ja, jak ten ciołek, szukam w tych narzędziach rozmaitych i bezradna opuszczam łapy. A w sprawie tuniki, to może jodełka - jak zaczniesz od większych płaszczyzn gładkich prawych z zygzakami w dół np. z lewych oczek (na teoretycznie gładkim tle prawych), to żadnej sylwetce nie zaszkodzą, wielu pomogą, a mogą jakoś korespondować z tymi ażurami przy raglaniku rękawków. No, chyba że nabierzesz odwagi i zrobisz jodełkę z ażuru też na dole. To tylko taki pomysł, kompletnie niewiążący.
UsuńDziękuję i pozdrawiam
Musisz wejść: projekt ( do góry na pasku obok nowy post), dalej układ, dodaj gadżet i wyświetli Ci się lista do pobrania, czego dusza zapragnie
UsuńJa też na początku miałam blogi na zakładce. Pomalutku wszystko opanujesz. W razie czego pisz.
UsuńDodaj się jako obserwator do innych blogów to będzie Ciebie łatwo znaleźć. Klikasz-obserwuj tego bloga i gotowe.
Mnie się niteczka bardzo podoba, co prawda tej części posta w których było o mikronach stopniach itp. nie zrozumiałam w ogóle, ale ja jestem baaaardzo początkująca i wszystko robię na czuja.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, miło będzie tu zaglądać :)
Bardzo dziękuję. Jakie masz cudne króliki! Od razu bym wycałowała w obydwa poliki, ale jak to zrobić, żeby się nie przestraszyły. Język giętki też do mnie przemawia. A jak mi Viola podpowie, jak te listy zrobić, to nie będę musiała się do Ciebie udawać z zakładek w wyszukiwarce. O mikronach już będę niewiele nudzić, chyba że... Mam pomysł. Dziękuję!
UsuńPozdrawiam
No króliki by się wycałować nie dały :) choć nie próbowałam nigdy, Listę obserwatorów robi się tak: na pulpicie nawigacyjnym trzeba kliknąć taki dzióbek w prawo od takiego prostokąta z kreskami i długopisu służącego do pisania nowych postów, i kliknąć UKŁAD pojawia się układ wszystkich rzeczy co są na stronie bloga, - takie prostokąty, Masz całą treść posta i to co z boku,
UsuńTrzeba wybrać jeden z prostokątów DODAJ GADŻET i wyświetli się nowe okno z różnymi gadżetami, i tam powinno być lista obserwatorów, lista linków, zdjęcie itp. po wybraniu tego co chcesz i zatwierdzeni ( tam po drodze jest zapisz)musisz jeszcze zapisać układ- czyli to w jakiej pozycji na stronie będą się wyświetlały wybrane gadżety, w razie gdyby dany gadżet wyświetlił się nie w takim miejscu jakbyś sobie życzyła można go zawsze przesunąć klikając myszką i ciągnąc w żądane miejsce
Trafiłam do Ciebie z bloga Violi i czuję, że będę tu często zaglądać :). Kilka miesięcy temu "zaraziłam" się przędzeniem i bardzo chętnie czytam o doświadczeniach innych. Teraz co prawda królują u mnie koraliki, ale to przejściowe, bo jednak wełna jest moją największą "miłością" :).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :).
Dzięki, że napisałaś, już sobie w zakładkach (bo wciąż nie wiem, jak tę listę zrobić w bloggerze) zapisałam. Jak zajrzałam, to żuchwę zbierałam z podłogi. Cudne są te koralikowe bransoletki. Dostałam całkiem dawno piękny, oryginalny, łemkowski naszyjnik z koralików. Muszę Ci koniecznie pokazać, bo to rzecz absolutnie niezwykła. Poza tym kończę (ha, ha, ha) bluzeczkę, w której karczek ma być z koralikami (wprzędłam, a potem się zorientowałam, że świat już to odkrył! Jak zwykle!). Dzięki za wsparcie!!!
UsuńTa niteczka przypomina mi nić przędzoną przez moją teściową, jakieś 30 lat temu, z runa naszych owiec... pamiętam, że koleżanka teściowej ( artysta plastyk ) robiła z niej swetry, które w tamtych czasach sprzedawała do Ameryki...
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie mam zdjęć tych swetrów...
Dziękuję za wsparcie:) Każde się przyda jak nie wiem co. Twoje kolczyki są piękne, te proste chyba naj. A jak chodzi o niteczkę, nawet bym sprzedała tę porażkę do Ameryki, ale wciąż nic na etsy nie wystawiam, chociaż z rozkoszą tam wiele osób podglądam, bo tak piękne rzeczy wystawiają, że zatyka. Poza tym nogi marzną mi nawet latem, a zasnąć z zimnymi nie umiem, więc chyba jednak zrobię skarpetki. Runo naszych owiec chętnie bym przerobiła, starałam się znaleźć kogoś, kto absolutnie genialną, jeśli chodzi o rekultywację gleby, polską olkuską owcę ogolił i sprzeda mi runo. Nie znalazłam. Jak chodzi o manifesty rozmaite, to tylko fragment z pewnego znanego nam chyba obydwu poety: Ni żyć już nie można, ni umrzeć./ Wypłakane łzy doszczętnie;/ Oddycham ledwie z bólem,/ Kością mi w gardle staje powietrze./ Czy tak już będzie i będzie,/ Boże mój, Boże, mój Boże;/ Zawsze i wszędzie w obłędzie,/ Boże mój, wbiłeś we mnie wszystkie noże! (Z: Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni, E. Stachura). Przeżyłam sześć lat ze schizofrenikiem u boku i wydaje mi się, że jeden jedyny moment załamania u wielkiego chorego człowieka przed rozwodem chyba nie może być jego manifestem, nawet jeśli kawałek jest rytmiczny, nośny i doskonale nadaje się do zaśpiewania (na cmentarzu na Wólce Węglowej przed grobem E. S. wydawało mi się jednak, że życie to nie teatr, i to było smutne jak jego życie), a za taki często uchodzi. Świat nie jest wrogi, chociaż się taki czasami wydaje - tak chcę myśleć, chociaż łatwo nie jest.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Aldonko wysłałam Ci maila. Nie jestem geniuszem komputerowym,więc pytaj Dziewczyny co i jak :) Pozdrawiam i lecę mecz oglądać ,bo jak mnie nie ma przy tv to nasi coś nędznie grają:)ps.Piękny wiersz Stachury i dzięki Boże ,że można go na wsze strony interpretować:)
Usuńwełenka w rezultacie jest w bardzo ciekawym kolorze, mi się podoba.
OdpowiedzUsuńfajnie opisujesz to co robisz muszę częściej do Ciebie zaglądać.
Bardzo dziękuję i zapraszam! I przepraszam, że z takim opóźnieniem.
UsuńPodziwiam Cię za zapał z jakim wzięłaś się za tą wełnę. Jakiś czas temu kupiłam to samo z wielkimi nadziejami na dłuższy włos, który poczeszę i będzie super nitka... moja paczuszka zalega gdzieś w kątku do dzisiaj, a Ty masz ciekawą nitkę:) I kołowrotek znajomy:) Będę Cię częściej odwiedzać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Sabina
Bardzo dziękuję i zapraszam. Jak wzięłam to w rękę, zapał mi przeszedł, ale szkoda mi było wyrzucić tak od razu, nie sprawdzając nawet, jak to "chwyta" barwniki. Wiadomo, każda wełna ma inaczej. I tak jakoś doprowadziłam do końca ten eksperyment. Wczoraj wieczorem skończyłam skręcać i rzeczywiście "ciekawa" to chyba najmilsze z możliwych określenie na to bure paskudztwo. Tym bardziej dziękuję.
UsuńPozdrawiam
Chyba każdy z nas miał jakieś swoje porażki jak zaczynał wykonywać pierwsze rzeczy własnoręcznie. Osobiście staram się od początku pracować również z tkaninami https://dekoma.eu/pl/ gdyż to jest moim zdaniem najlepsze wyjście.
OdpowiedzUsuń