Skończyłam szaraczka (North Ronaldsay)! Myślałam, że uda mi się uprząść dwa motki i udało się. I to już koniec. Kupowałam wprawdzie pół kilograma, ale kupiłam, jak się okazało, 30 deko. A okazało się po uprzędzeniu. Bo jeśli nie prałam, nie gręplowałam, nie czesałam, nawet paluchami nie rozluźniłam, wełna czysta, paproszków trochę było i krótkich kudełków też, ale myślę, że nie więcej niż deko lub dwa tego wydłubałam, to jeśli po zważeniu nadal tłustych motków urobek miał 29 deko, nijak na wstępie surowca nie mogło być pół kilograma. Trudno, swetra nie będzie. Zresztą i tak by nie było, bo...
Włóczka ma wszystkie wady, które może mieć, zarówno z natury, jak też za moją sprawą. Jest ostra (przed praniem wręcz sztywna, teraz już sobie wisi uprana), włos z okrywy nie jest oddzielony od puszku (puszek jaśniusieńki i mięciusieńki, a okrywa czarna i twarda jak szczotka ryżowa), przędza ma wszystkie możliwe gruziołki z braku gręplowania, jest nierówna z tego samego powodu. Tylko naprężenie ma jak marzenie, ale to nie wystarczy. Trzeba będzie z tego zrobić coś "rustykalnego". Pomyślę.
Przędło mi się nie najgorzej, chociaż przędzenie nawet nie rozluźnionej wełny w tłuszczu wymaga sporo siły i trochę mnie palce bolą. I łokieć od wydłubywania krótkich kudłów z "kudlanych gruziołków". Resztki roślinności same z wełny wypadały (nie wiem, może to zasługa tego tłuszczu), więc "gruziołków roślinnych" nie ma. Nie jestem zachwycona tym rodzajem pracy, efektem też nie, ale uważam to za znakomite doświadczenie i dobrze, że zdobyte na tych owieczkach, bo gdyby nie to, że to mój skarb bezcenny wyproszony, pewnie rzuciłabym w kąt w połowie. A tak: jaka jest, taka jest, ale jest. Teraz w grzebaniu w wełnie bez przerywania przędzenia jestem już całkiem, całkiem wprawna. Byle fafuśniak w taśmie nie przerwie mi roboty!
Wyszło mi tego 29 deko w motkach 14 i 15 deko, ten mniejszy ma 250 metrów, ten większy 260 metrów, czyli w sumie 510 metrów.
Urobek lipcowy, czyli podsumowanie TdF 2012, sygnalizuję tylko paskudnym zdjęciem, które zdążyłam zrobić, gdy już się ściemniało, rzucając wszystko byle jak i byle gdzie i w byle jakim świetle.
Obiecuję jutro zrobić jakąś bardziej fantazyjną kompozycję i wszystko ładnie podliczyć.
Na kołowrotek chwilowo nie mogę patrzeć, schowałam go za zasłoną!
Miłego nowego tygodnia wszystkim życzę! I sobie też!
Po tak pracowitych dniach jednak ta wyprawa do barku się przyda !
OdpowiedzUsuńUdałam się tam, i owszem. I zgadnij co znalazłam? Nic! Ale uratowała mnie lodówka:)
UsuńGratuluję rezultatu, świetny wynik i piękne moteczki. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję! Twoje mi się bardziej podobają!
UsuńCieszę się, że dojechałaś do mety i gratuluję urobku:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Marlena
Bardzo Ci dziękuję! Druciary, jesteście cudowne, że Wam się chce sekundować mi w czymś, co - nie oszukujmy się - tak średnio Was interesuje! Tym bardziej doceniam i dziękuję!
UsuńJa rozumiem, że zdjęcia rzecz ważna, ale Ciebie się przede wszystkim świetnie czyta :) niemniej jednak czekam na "porządne" zdjęcia urobku ostatnich tygodni, a czytać będę regularnie :) Pozdrawiam z pomorskiego,
OdpowiedzUsuńDorota.
Wielkie dzięki. Jak tylko przewalę górę prasowania, biegnę "drapować" motki. Pozdrawiam:)
Usuńurobek pokazny...ciekawa jestem co tam z tego potworzysz...pozdrawiam ania
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Przyjmuję propozycje!
UsuńPozdrawiam:)
Szaraczek na zdjęciu prezentuje się bardzo ładnie i faktycznie rustykalnie. Ciekawa jestem na co go przerobisz, ale mam cichą nadzieję, że nie będą to kolejne skarpety ;))).
OdpowiedzUsuńUrobek lipcowy imponujący! Spokojnie możesz dać odpocząć kołowrotkowi i dla odmiany chwycić za druty - materiału do przerobu masz całkiem sporo :). No chyba, że w nadchodzące upały (tak przynajmniej zapowiadają) dla odmiany pobawisz się koralikami - one zdecydowanie nie grzeją ;))).
Teraz potrzebuję sukcesu, więc chyba skarpety muszę zrobić! No i muszę uszyć takie worki bieliźniane, jak Twoje. Totalnie się zachwyciłam tym praktycznym pomysłem. A po wczorajszym finiszowaniu w amoku jestem tak rozedrgana, że koraliki wypadną mi z rąk, na pewno.
UsuńO szaraczku powiedziałabym różne rzeczy, nawet pozytywne, ale chyba nigdy nie pomyślę o nim, że jest ładny!
Gratuliere Dir ganz herzlich, zum Erreichen Deines Ziels.
OdpowiedzUsuńHast wunderbare Garne gesponnen!
Liebe Grüsse Heike
Vielen Dank! Ich habe zum erstem Mal in TdF gesponnen. Schön sind die Garne bestimmt noch nicht, aber vielleicht mit der Zeit...
UsuńNochmals vielen Dank!
Liebe Grüsse:)))
Super urobek, gratuluje!!!
OdpowiedzUsuńJa siadam z Wami za rok do TdF......
No, myślę! W tym roku potężnie targnęłaś inną robotą!
UsuńGratulacje ! Niezły urobek od wyboru do koloru:) Nawet szarość współgra z resztą moteczków:)
OdpowiedzUsuńDzięki! Trochę od Sasa do lasa, ale zadowolona jestem z wyniku:)
UsuńPiękny wynik. Wszystkie motki cudne, bez dwóch zdań!
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie!
UsuńDlaczego nie pomyślisz, że jest ładny, wełna rustykalna tez ma swój urok, mnie naprawdę się podoba.
OdpowiedzUsuńOgromny ten Twój urobek, ja ostatnio leniuchuję, po obejrzeniu Twoich motków dostałam kopa ;)
pozdrawiam serdecznie,
Wiesz, trochę lepiej wygląda po praniu, nie mówiąc już o tym, że chwyt ma znacznie przyjemniejszy.
UsuńKopa? No to do dzieła!
Piękne wełny! Gratuluję dotarcia do mety:)
OdpowiedzUsuńRozumie Twoją - chwilową mam nadzieję - niechęć do kołowrotka. Miałam tak samo dwa lata temu po TdF i stwierdziłam, że to był pierwszy i ostatni raz.
Pozdrawiam słonecznie:)
Cóż, też nie wiem, czy to nie ostatni raz. Okaże się, może przez rok zapomnę. Przędzenie na czas nie jest tak przyjemne jak przędzenie z ciekawości.
UsuńCieplutko pozdrawiam:)
Trafiłaś w sedno! Właśnie to przędzenie na czas zniechęciło mnie najbardziej. U mnie zagłuszyło całą przyjemność.
Usuń